Orla Perć (Eagle's Path) is often considered as the most difficult trail in Tatra. Boldly routed near the ridge, it connects two passes: Zawrat and Krzyżne. In many places it was provided with chains, buckles and even ladders. Because of its highmountain character, it is recommended to experienced tourists, familiar with rocky, exposed terrain.
Orla Perć - szczelina na Skrajnej Sieczkowej Przełączce Skalna szczelina z łańcuchem na Skrajnej Sieczkowej Przełączce między Pośrednim a Skrajnym Granatem. Widziana od dołu, od strony zachodniej. Tzw. "krok przez szczelinę" lub "krok nad przepaścią" - Orla Perć. Przez szczelinę widać Lodowy Szczyt. Opisy szlaków| Tatry - home | Dolina Białego | Dolina Strążyska | Dolina Kościeliska | Kościelec | Przełęcz Krzyżne | Szpiglasowa Przełęcz | Morskie Oko | Bystra | Skrajne Solisko | | Gęsia Szyja | Nosal | Czerwone Wierchy | Zawrat-Świnica | Rysy | Mięguszowiecka Przełęcz pod Chłopkiem | Orla Perć | Dolina Chochołowska | Siwy Wierch | Baraniec | | Jagnięcy Szczyt | Czerwona Ławka | Krywań | Koprowy Wierch | Bystra Ławka | Małołączniak | Mała Wysoka - Rohatka | Dolina ku Dziurze | Kozi Wierch | Orla Perć | | Wycieczki | Ekwipunek | Forum Tatry | Lista szlaków | Wycieczki - podział | Schroniska tatrzańskie | Ceny TPN i PKL | Zasady | Słowniczek tatrzański | Zdjęcia
per adult (price varies by group size) Castles Tour by The Eagles' Nests Trail, day tour from Krakow. 11. Recommended. Historical Tours. from. £105.60. per adult. Zakopane Tour and Thermal Hot Bath Pool with Krakow Hotel Pickup.
Orla Perć – tatrzańska legenda, uchodząca za najtrudniejszy szlak turystyczny w Polsce. Długi, pełen sztucznych ułatwień oraz mrożących krew w żyłach przepaści. To piękna trasa, dla wielu stanowiąca spełnienie górskich marzeń, ale i miejsce będące świadkiem licznych tragedii. W tym tekście zamieszczam jej dokładny opis oraz z bogatą w zdjęcia relację z przejścia. Gdyby mnie spytać o ulubiony szlak w Tatrach, bez wahania wskażę właśnie „Orlą”. Kiedyś długo była poza moim zasięgiem, a jej pierwsze przejście dostarczyło mi mnóstwa pozytywnych emocji. Mierzyłem się z niespotykanymi dotąd trudnościami, oglądałem fantastyczne panoramy, spotykałem wielu ciekawych ludzi. Z Orlej Perci zostało mi sporo miłych wspomnień, więc co jakiś czas chętnie na nią wracam. Dziś wybieram się tam już po raz czwarty. Orla Perć – podstawowe informacje o szlaku Szlak otwarto już w 1906 roku, choć wtedy miał on nieco inną formę niż ta, która przetrwała do dziś. Oryginalnie, Orla Perć prowadziła między Polaną pod Wołoszynem a Zawratem. Później fragment w okolicach Wołoszyna stał się rezerwatem, a trasę skrócono do odcinka między przełęczami Zawrat i Krzyżne. W kolejnych latach dochodziło do drobnych korekt trasy, a od 2007 roku odcinek Zawrat – Kozi Wierch stał się jednokierunkowy. Orla Perć w całości znajduje się po polskiej stronie Tatr i przebiega w rejonie dość długiej, wschodniej grani Świnicy. Celowo piszę jednak „w rejonie”, ponieważ szlak nie ma typowo graniowego charakteru i omija największe trudności, trawersując gdzieś po zboczach poniżej. Na dzień dzisiejszy, Orla Perć uchodzi za najtrudniejszy szlak turystyczny w Tatrach. Trasa w wielu miejscach jest silnie eksponowana oraz ubezpieczona setkami metrów łańcuchów, kilkudziesięcioma klamrami oraz dwoma drabinkami. Jej pokonanie jest również sporym wyzwaniem kondycyjnym. Wliczając czas potrzebny na dojście i powrót, cała wycieczka przeważnie liczy dobre kilkanaście godzin. Z kolei przejście samej Orlej Perci (bez szlaków dojściowych) szacowane jest na około 6 godzin, przy założeniu dobrych, letnich warunków oraz formy wystarczającej do bezproblemowego pokonania co najmniej 2000 metrów podejść. Nie trzeba oczywiście porywać się od razu na całość. Z „Orlą” krzyżuje się kilka innych szlaków, które można wykorzystać do wcześniejszego zejścia z trasy lub wejścia na nią w dogodnym momencie. Są to: żółty szlak przez Kozią Przełęcz (od Koziej Dolinki oraz od Doliny Pięciu Stawów),czarny szlak na Kozi Wierch,czarny szlak przez Żleb Kulczyńskiego,zielony szlak na Zadni Granat,żółty szlak na Skrajny Granat. Warto mieć jednak na uwadze, że większość z tych szlaków też najeżonych jest licznymi trudnościami, a schodzenie nimi w trudnych warunkach (na przykład przy załamaniu pogody) może być dość niebezpieczne. Dość popularne jest pokonywanie Orlej Perci fragmentami, często w dwóch lub trzech odcinkach. Przejście całości uchodzi natomiast za dość trudne i jest przeznaczone wyłącznie dla tych bardziej zaawansowanych turystów. Ze względu na techniczne trudności oraz eksponowany teren, na Orlej Perci regularnie dochodzi do licznych wypadków, w tym również śmiertelnych. Od czasu otwarcia szlaku na początku XX wieku, życie traciło tu już około 150 osób. Warto więc nie przeceniać własnych możliwości, a na wędrówkę wybierać się jedynie przy dobrej pogodnie oraz z odpowiednim wyposażeniem. W tym ostatnim, oprócz standardowo zabieranych w góry rzeczy, powinien znaleźć się również kask wspinaczkowy. W ostatnich czasach popularne staje się również używanie na Orlą Perć uprzęży i via ferratowej lonży. Osobiście nie uważam tego jednak za najlepszy pomysł, głównie ze względu na zatory, które powoduje stosowanie takiego sprzętu oraz fakt, że łańcuchy nie są przeważnie poprowadzone w sposób, który umożliwi bezpieczne zadziałanie lonży. Orla Perć – opis trasy i relacja z przejścia Dojazd do Kuźnic Tym razem padło na autobus. Ten najwcześniejszy, ruszający z Krakowa o 4:40. Z łóżka zrywam się o 3:15, ogarniam co trzeba i piechotą ruszam na dworzec. Kupuję bilet, wsiadam, czekam chwilę na odjazd. Potem przez jakieś 2 godziny jedziemy w stronę Zakopanego. Pod Tatrami czeka mnie przesiadka. Busy do Kuźnic kursują od samego rana, ale z nieco innego miejsca niż to, gdzie wysiadłem. Muszę więc tam podejść jakieś 100 czy 200 metrów. Zajmuję jedno z ostatnich miejsc, parę minut później jestem już w drodze. W Kuźnicach melduję się tuż przed 7:00. Poszło całkiem sprawnie. Dojście na Halę Gąsienicową Podchodzę do kasy, chwilę stoję w kolejce i kupuję bilet wstępu do parku narodowego. Później muszę podjąć decyzję co do szlaku, którym dostanę się na Halę Gąsienicową. Do wyboru mam niebieski przez Boczań albo żółty przez Dolinę Jaworzynkę. Czas przejścia jest podobny, więc wybór nie ma większego znaczenia. Ostatecznie, pada na Jaworzynkę – ostatnio jakoś bardziej mi się podoba. Początek jest łatwy. Wchodzę do lasu i idę chwilę wzdłuż potoku również noszącego nazwę Jaworzynka. Później trafiam na otwarty teren i przez jakiś czas maszeruję przy płaskiej polanie z kilkoma zabytkowymi szałasami. Ta także została nazwana Jaworzynka. Poranne przejście przy Polanie Jaworzynce. Za polaną znów wchodzę między drzewa i zaczynam podchodzić delikatnie wnoszącą się ścieżką. Niedługo później docieram do miejsca odpoczynku z drewnianym stołem i ławkami. Mijam je, po czym zgodnie z kierunkiem szlaku odbijam w prawo. Tu zaczyna się bardziej strome podejście, wytyczone po zboczu Małej Królowej Kopy. Ścieżka prowadzi początkowo lasem, później przez chwilę prezentuje widok na skaliste zbocza Zawratu Kasprowego. Nieco bardziej stromy odcinek żółtego szlaku. Podchodzę tak kilka minut, stopniowo wznosząc się ponad dno doliny. Później szlak skręca i kieruje mnie głębiej między drzewa, na wąską, wciąż dość stromą ścieżkę, czasem oferującą ciekawe widoki na północną stronę. Szlak w końcu doprowadza mnie na Przełęcz Między Kopami, gdzie dociera również druga trasa z Kuźnic. Tu zmieniam kolor na niebieski i ruszam dalej w stronę Hali Gąsienicowej. Przełęcz Między Kopami. W tle niezły widok na Giewont. Przez chwilę podchodzę jeszcze po szerokiej, wygodnej ścieżce. Później trafiam na płaską i rozległą Królową Rówień, gdzie pojawiają się pierwsze widoki na pełne pięknych szczytów otoczenie Doliny Gąsienicowej. Niebieskim szlakiem w stronę Hali Gąsienicowej. Za Królową Równią zaczyna się zejście, które po kilku minutach marszu doprowadza mnie na Halę Gąsienicową. Piękne miejsce, niewątpliwie warte zatrzymania się i zrobienia kilku zdjęć. Wejście na Halę Gąsienicową. Na hali niebieski szlak rozdziela się na dwa warianty: jeden prowadzi w stronę schroniska PTTK Murowaniec, drugi omija je i zmierza ku położonemu trochę dalej na południe skrzyżowaniu szlaków. Dziś decyduję się na drugą z opcji. Czarny Staw Gąsienicowy Tak właściwie, to skrzyżowania są dwa. Na pierwszym zaczyna się czarny szlak prowadzący przez Dolinę Zieloną Gąsienicową na Świnicką Przełęcz, na drugim kolor niebieski spotyka się z żółtym, który ciągnie się tu od Krzyżnego w stronę Kasprowego Wierchu. Docieram do drugiego rozdroża i nadal trzymając się niebieskiej trasy, skręcam na południe, ku Czarnemu Stawowi Gąsienicowemu. Skręt w stronę Czarnego Stawu Gąsienicowego. Szlak wiedzie chwilę wśród wysokiej kosówki, później na moment wchodzi do lasu. Opuszczam go parę minut później, mając przed oczami parę ciekawych szczytów stanowiących bezpośrednie otoczenie doliny. Po lewej stronie mam ładny widok na Żółtą Turnię, natomiast po prawej ciągnie się grań Małego Kościelca. Niebieski szlak przebiega tu zboczem Małego Kościelca, w pewnej wysokości ponad dnem doliny. Praktycznie cały odcinek jest dość płaski i pozbawiony trudności. Jedynie pod koniec muszę trochę podejść ponad taflę jeziora, a później obniżyć niemal do jej poziomu. Tuż przed dotarciem nad taflę Czarnego Stawu. W tle widoczna piramida Kościelca. Niebieskim Szlakiem na Zawrat Nad stawem urządzam sobie parę minut przerwy, po czym ruszam po niebieskim szlaku dalej, w stronę Zawratu. Idę chwilę blisko północnego brzegu, następnie zaczynam odchodzić wschodni. Kamienny chodnik prowadzi tu bardzo blisko wody, co sprawia, że czasem, na przykład po paru dniach ulewnego deszczu, szlak jest podtopiony. Dziś nie mam jednak z tym odcinkiem żadnych problemów. Niebieski szlak nad brzegiem Czarnego Stawu Gąsienicowego. Stąd dobrze widać zarówno Kościelec, jak i Zadni Kościelec (po jego lewej stronie). Z czasem ścieżka zaczyna się wznosić i oddalać od stawu. Mija jego południowy brzeg, po czym zmierza dalej ku masywom Małego Koziego Wierchu i Koziego Wierchu. Tam teren robi się bardziej wymagający. Zaczynają się podejścia, a na niektórych, pojedynczych odcinkach konieczna może być pomoc rąk. Dłuższą chwilę podchodzę przy skałkach, później docieram do rozdroża szlaków. Niebieski wiedzie dalej na Zawrat, żółty skręca w stronę Koziej Dolinki, skąd można wejść na Kozią Przełęcz, Zadni Granat lub do Żlebu Kulczyńskiego. Szlak na Zawrat – okolice skrzyżowania niebieskiego i żółtego szlaku. Mijam skrzyżowanie i nadal trzymając się koloru niebieskiego zaczynam podchodzić do Zawratowego Żlebu, którzy opada w tę stronę z przełęczy. To nim prowadzi zimowa wersja tego szlaku. Teraz skręcam jednak ku skałkom, które wznoszą się po lewej stronie nad jego płytkim dnem. Podejście w stronę Zawratowego Żlebu. Wejście na skałki po lewej stronie żlebu. Robi się stromo, ponownie muszę sięgać po pomoc rąk. Wkrótce pojawiają się pierwsze łańcuchy, które ubezpieczają lekko eksponowane odcinki trasy. Kawałek dalej, w ścianie znajdują się również 3 klamry, która pomagają w przejściu wąskiego fragmentu szlaku. Jeden z najtrudniejszych odcinków szlaku na Zawrat. Za klamrami czeka też parę innych atrakcji. Bywa stromo i z niewielkimi ekspozycjami, ale generalnie nie jest to jakoś szczególnie wymagający teren. A na pewno nie trudniejszy od Orlej Perci, którą będę się za niedługo poruszał. Kolejna seria łańcuchów w drodze na przełęcz Zawrat. Sztuczne ułatwienia ciągną się już niemal do samej przełęczy. Znikają dopiero tuż pod koniec, gdzie szlak wchodzi do żlebu i prowadzi do góry jego lewą stroną w nieco kruchym terenie. Patrząc na skały po prawej, można dostrzec wykutą w nich, niewielką kapliczkę. Docieram na przełęcz i decyduję się na parę minut odpoczynku. Właśnie pobiłem swój rekord wejścia na Zawrat – od Kuźnic zajęło mi to niecałe 2,5 godziny. Obawiam się nawet, czy nie było to przesadą i zbyt lekkomyślnym trwonieniem sił. Wciąż czuję się jednak dobrze, więc nie myślę zbyt długo o potencjalnych problemach, które mogą pojawić się na dalszej trasie. Pora na jedzonko i oglądanie ładnych widoków, które roztaczają się stąd praktycznie ze wszystkich kierunkach. Orla Perć – odcinek od Zawratu do Koziej Przełęczy Orla Perć zaczyna się po mojej lewej stronie, zaraz za tabliczką informującą o jednokierunkowym przebiegu szlaku. Po przerwie mijam ją i zaczynam marsz w stronę trzech widocznych na poniższym zdjęciu wierzchołków. Dwie pierwsze (chyba) nie zostały nazwane, ostatnim jest szczyt Małego Koziego Wierchu. Zawrat – początek Orlej Perci. Za znakiem widoczny fragment grani Małego Koziego Wierchu. Do pierwszego z wierzchołków zbliżam się od prawej strony. Z trawiastej ścieżki szybko wchodzę na skały, gdzie już po chwili pojawiają się pierwsze łańcuchy. Wychodzę na szczyt, niedługo później drugi, a później zbliżam do wierzchołka Małego Koziego Wierchu. Tu również występują liczne łańcuchy, choć sam teren nie jest jeszcze szczególnie wymagający. Ubezpieczone łańcuchami podejście w stronę Małego Koziego Wierchu. Na Małym Kozim Wierchu. Za wierzchołkiem czeka mnie zejście na Zmarzłą Przełączkę Wyżnią. Dość strome i ubezpieczone licznymi łańcuchami. To już nieco trudniejszy fragment, co sprawia, że trafiam tu na pierwszy konkretniejszy zator. Obejść tego nie sposób, więc zanim ruszę dalej, mija dobrych kilka minut. Ze Zmarzłej Przełączki Wyżniej, na stronę północną opada żleb Honoratka. Orla Perć prowadzi przez chwilę jego prawą, dość eksponowaną stroną. Później zaczynam nieco łatwiejszy trawers Zmarzłych Czub, trochę poniżej postrzępionej grani. Przejście Żlebem Honoratka, tuż poniżej Zmarzłej Przełączki Wyżniej. Na grań i tak wchodzę. Mam tam po pokonania kilka skośnych, dość gładkich płyt, które również ubezpieczono łańcuchami. Z tego miejsca rozciąga się bardzo fajny widok na strome ściany Zamarłej Turni. Łańcuchy na grani Zmarzłych Czub. Z grani mam świetny widok na strome ściany Zamarłej Turni oraz położony nieco dalej Kozi Wierch. Za granią czeka mnie ubezpieczone żelastwem zejście, potem jeszcze chwila trawersowania, a następnie docieram na Zmarzłą Przełęcz z charakterystycznym „Chłopkiem” – samotną, pionową skałką o wysokości kilku metrów. Charakterystyczny, stojący kamień na Zmarzłej Przełęczy. Schodzę z przełęczy, obchodzę Zamarłą Turnię od północy, a następnie zaczynam nabierać wysokości po łańcuchach i klamrach. Wkrótce docieram na wypłaszczenie kończące się przepaścią. Spoglądam w dół i widzę tę legendarną, kilkumetrową drabinkę, dla wielu będącą symbolem Orlej Perci. Obejście Zamarłej Turni. Kilka klamer i łańcuchów na skałach Zamarłej Turni. Słynna drabinka nad Kozią Przełęczą. Zanim jednak mogę dotknąć szczebli owej drabinki, muszę swoje odczekać w kilkuosobowej kolejce. W międzyczasie mogę się porozglądać po okolicy, szukając dla tej drabinki jakiejś alternatywy. Niestety – tutejsze ściany są zbyt strome, by było to możliwe dla kogoś kto nie jest naprawdę zaawansowanym wspinaczem. Choć z drugiej strony, wiem, że drabinkę faktycznie da się obejść, ale wymaga to zacznie wcześniejszego skręcenia w lewo, ku Koziej Przełęczy. Obracam się i powoli schodzę w dół. Ze względu na staje mocowania, drabina lekko się chwieje, co niektórym może dostarczyć dodatkowych nerwów. Konstrukcja jest jednak bezpieczna i regularnie sprawdzana przez TOPR, więc nie ma się co obawiać korzystanie z tej wiekowej, choć wciąż niezłej jakości atrakcji. Poniżej drabinki znajduje się jeszcze kilka odcinków łańcuchów oraz klamry ubezpieczające zejście po gładkiej płycie. To ostatnie miejsce uchodzi za jedno z trudniejszych na całym szlaku. Wymaga bowiem użycia sporej siły przy trzymaniu się łańcucha i ostrożnego schodzenia po stromej, pozbawionej stopni skale. Drabinka oraz dalszy ciąg zejścia na Kozią Przełęcz widziany z podejścia na Kozie Czuby. Orla Perć – odcinek od Koziej Przełęczy do Koziego Wierchu Na wąskiej, ciasnej przełęczy raczej nie ma się co zatrzymywać. Tłok tu spory, a widoki mocno ograniczone przez wysokie skały po obu stronach. Poza ruszać dalej. Z Koziej Przełęczy szlak przez chwilę schodzi na południową stronę, ku Pustej Dolince. Ten odcinek również ubezpieczony jest łańcuchami i trzyma się lewej strony kruchego żlebu. Później zaczyna wspinać na skałki, po czym skręca ku klamrom prowadzącym na ścianę Kozich Czub. Podejście na Kozie Czuby. W tle po lewej stronie widać zejście z Zamarłej Turni na Kozią Przełęcz. Ponad klamrami czeka na mnie jeszcze sporo łańcuchów, które już w nie aż tak trudnym terenie prowadzą na grań Kozich Czub. Fragment niewątpliwie ciekawy, urozmaicony, ale też nieco wymagający kondycyjnie. Pełne sztucznych ułatwień podejście na Kozie Czuby. Przez chwilę przechadzam się po grani Kozich Czub, po czym podchodzę jeszcze trochę do góry. Oczywiście, znów przewijają się tutaj łańcuchy i zamontowane w skałach klamerki. Kawałek dalej docieram do stromego, wąskiego kominka, który z Kozich Czub nurkuje ostro w dół, ku Zmarzłej Przełęczy. To kolejne z miejsc, które można by wpisać na listę najtrudniejszych na całej „Orlej”. Najpierw, w eksponowanym terenie, trzeba się jakoś dostać do sztucznych ułatwień, a potem przy ich pomocy zejść niemal pionowo w dół. Przyda się nieco siły, warto też uważać na gładką skałę. Strome i dość ciężkie zejście z Kozich Czub. A tak wygląda to miejsce od drugiej strony przełęczy. Po zejściu na Kozią Przełęcz Wyżnią rozpoczyna się podejście na Kozi Wierch. Strome, dość długie i potrafiące zmęczyć. Pewnie nie będzie też zaskoczeniem, jak napiszę, że w wielu miejscach pojawiają się tu łańcuchy i klamry. Strome podejście na Kozi Wierch. Stromizna nagle kończy się, a ja zauważam wokół siebie tłum ludzi przesiadujących na wierzchołku. To miejsce zawsze jest mocno zatłoczone, nie tylko ze względu na niezłe widoki, ale i stosunkowo łatwe podejście od strony Doliny Pięciu Stawów. Mierzący 2291 szczyt jest najwyższym punktem na Orlej Perci, a także najwyższym szczytem Polski, jeśli weźmiemy pod uwagę tylko te, które w całości znajdują się na terytorium naszego kraju. Miejsce to można również uznać za (mniej więcej) środek Orlej Perci, jak również punkt, gdzie „najgorsze” już za nami. Kolejne fragmenty faktycznie będą już nieco łatwiejsze. Widoki z Koziego Wierchu w stronę Zawratu i Świnicy (to ten najwyższy, dwuwierzchołkowy szczyt na środku zdjęcia). Widok w stronę Doliny Pięciu Stawów. Orla Perć – odcinek od Koziego Wierchu do Skrajnego Granatu Ze względu na moją lekką niechęć do tłumów postanawiam nie robić przerwy na tym szczycie i od razu rozpoczynam zejście. Zgodnie z tym, co napisałem już w poprzednich akapitach, ten odcinek nie należy do wymagających. Klamry i łańcuchy znikają, a ręce będą miały trochę czasu na odpoczynek. Mimo małych trudności technicznych, nie warto jednak rozluźniać uwagi. Zejście z wierzchołka Koziego Wierchu jest kruche i w wielu miejscach nietrudno o poślizgnięcie na sypkim podłożu. Trzeba też uważać na luźne kamienie, potencjalnie strącane przez innych turystów. Schodząc ze szczytu śledziłem dwa kolory: czerwień Orlej Perci oraz znakowaną na czarno trasę do Doliny Pięciu Stawów. Wkrótce jednak szlaki się rozdzielają, co sprawia również, że w okolicy robi się mniej tłoczno. Wiele osób kończy zresztą w tym miejscu swoją przygodę z „Orlą”, resztę pozostawiając na kolejny dzień lub inną wycieczkę. Nieco kruche zejście z Koziego Wierchu. Na dalszym odcinku poruszam się po wygodnym chodniku trawersując Kozi Mur – grań ciągnącą się pomiędzy Kozim Wierchem a Buczynową Strażnicą. Ścieżka przez pewien czas jest płaska, dopiero później wznosząc się nieco bardziej do góry. Kilka razy pojawia się też konieczność użycia rąk. Po krótkim podejściu szlak wyprowadza mnie w okolice Buczynowej Strażnicy, której wierzchołek znajduje się kilka, może kilkanaście metrów od znakowanej trasy. Choć nie ma to większego znaczenia, ciężko mi sobie odmówić tej ponadprogramowej atrakcji, więc poświęcam dodatkową minutę na jej zdobycie. Później wracam na szlak i w lekko eksponowanym ternie docieram na wąską Przełączkę nad Buczynową Dolinką. Przełączka nad Buczynową Dolinką. Na przełączce Orla Perć skręca w lewo i przez jakiś czas prowadzi dnem Żlebu Kulczyńskiego. Ten jest dość stromy, miejscami kruchy i z pewnością wymagający sporej uwagi. Akurat tutaj nie ma co liczyć na żadną pomoc ze strony metalowych ułatwień. Zejście Żlebem Kulczyńskiego. Po chwili schodzenia dnem, szlak zbacza do prawej strony żlebu i przez chwilę prowadzi po tamtejszych skałkach. Potem opuszcza żleb i po niezbyt trudnej ścieżce prowadzi w stronę Czarnego Mniszka – niewielkiej turni, pod którą znajduje się wąski, stromy komin. Przejście w stronę Czarnego Mniszka. Wspinam się po ubezpieczonym klamrami i łańcuchem kominie, po czym przez chwilę trawersuję grań Czarnych Ścian. Ten odcinek znów należy do niezbyt wymagających. Minąwszy Czarne Ściany dostaję się na Zadnią Sieczkową Przełączkę, za którą zaczyna się wygodne podejście na Zadni Granat. Praktycznie na sam szczyt można dostać się po kamiennych chodniku. Zadnia Sieczkowa Przełączka i łatwe podejście na Zadni Granat. Na Zadnim Granacie znów trafiam na kilkunastoosobowy tłumek, więc nie mam zamiaru zostawać tu zbyt długo. Szczyt jest jednak całkiem fajnym punktem widokowym, z którego można podziwiać przebyte już fragmenty „Orlej” oraz większość tego, co czeka na dalszej drodze. Widok z Zadniego Granatu w stronę przełęczy Krzyżne. Spojrzenie za siebie, na przebyty już odcinek szlaku. Z wierzchołka schodzę po nieszczególnie trudnych skałkach, a następnie kieruję się w stronę Pośredniego Granatu, mijając jeszcze po drodze Pośrednią Sieczkową Przełączkę. Początek zejścia z Zadniego Granatu. Nieco dalej widać już wygodną ścieżkę wprowadzającą na Pośredni Granat. Przechodzę przez wierzchołek, po czym zaczynam kolejne zejście, tym razem ku Skrajnej Sieczkowej Przełączce. Te fragment jest już nieco bardziej wymagający. Idę po miejscami stromych skałkach, czasem korzystając w pomocy rąk. Przed dotarciem na przełączkę muszę też przedostać się przez około metrowej szerokości szczelinę. To kolejne „kultowe” miejsce na Orlej Perci. Pod nogami mam kilka metrów przepaści, nad którą wisi pojedynczy łańcuch. Miejsce mogę przejść dużym krokiem korzystając z jego pomocy, przeskoczyć (nic szczególnie ryzykownego, choć wymaga nieco pewności siebie i suchej skały) albo obejść dołem, schodząc kilka dodatkowych metrów. Sam decyduję się na skok. Skrajny Granat widziany z Pośredniego. Słynna szczelina pomiędzy Pośrednim a Skrajnym Granatem. Zdjęcie wykonane z obejścia poniżej. Minąwszy przełączkę zaczynam trwające kilka minut podejście na Skrajny Granat. Dość łatwe, często prowadzące po wygodnie ułożonych stopniach. Chwilę później docieram na szczyt, gdzie urządzam sobie krótką przerwę na uzupełnienie kalorii. Orla Perć – odcinek od Skrajnego Granatu do Krzyżnego Zaczynam zejście ze Skrajnego i praktycznie od razu trafiam na kolejną serię łańcuchów. Od minięcia Koziego Wierchu nie było ich za wiele, ale teraz trudności wracają na dobre. W pierwszej kolejności muszę przejść przez kilka dość gładkich i momentami eksponowanych płyt. Później szlak prowadzi po krętej ścieżce, która choć łatwiejsza technicznie, też wymaga sporo uwagi. Wszystko to ze względu na kruchy teren, pełen mniejszych i większych kamieni. Łańcuchy na zejściu ze Skrajnego Granatu. Nim jednak dostanę się na Granacką Przełęcz, czeka mnie jeszcze jedno, dość nieprzyjemne miejsce. Muszę zejść krótkim i płytkim żlebem, w którym pełno drobnego, uciekającego spod nóg żwiru. Ten fragment również ubezpieczony jest kilkoma łańcuchami. Na przełęczy skręcam w lewo i zaczynam schodzić prawą krawędzią opadającego stąd żlebu. Trwa to krótką chwilę, po której opuszczam żleb wąską, eksponowaną ścieżką, która trawersuje ściany Owczych Turniczek. Ubezpieczone łańcuchami zejście z Granackiej Przełęczy. Kawałek dalej ubezpieczenia (tylko na moment znikają), a przede mną wyrasta druga z występujących na Orlej Perci drabinek. Tą idzie się jednak do góry i raczej nie wiąże się z jakimiś większymi trudnościami. Druga drabinka, wyprowadzająca na Orlą Przełączkę Niżnią. Ponad drabinką czeka Orla Przełączka Niżnia, a za nią trawers strzelistej turni nazwanej Orlą Basztą. Obchodzę ją od południa i kawałek dalej docieram do wąskiego, stromego kominka pełnego klamer i łańcuchów. To kolejne z dość wymagających miejsc na Orlej Perci. Stromy kominek ze sztucznymi ułatwieniami. W tle przełęcz Pościel Jasińskiego. Po udanym zejściu trafiam na szeroką, pełną trawek przełęcz noszącą nazwę Pościel Jasińskiego. Idę przez chwilę wygodną ścieżką, po czym trafiam na kolejny wymagający fragment – trawersując Buczynowe Czuby najpierw muszę trochę się obniżyć, z później pokonać kilka gładkich płyt nad przepaścią. Tu również pełno jest sztucznych ułatwień. Eksponowany trawers Buczynowych Czub. Z czasem teren robi się łatwiejszy. Mijam kilka postrzępionych skałek, momentami przechadzam się po wygodnej, wydeptanej w trawie ścieżce. Docieram na Przełęcz Nowickiego, a później ruszam dalej w kierunku Wielkiej Buczynowej Turni. Przełęcz Nowickiego oraz Wielka Buczynowa Turnia. Idąc w kierunku turni mijam parę ciekawych, postrzępionych skałek, a później zaczynam ją obchodzić od południa. Tu odcinki nieco trudniejsze (zejścia z łańcuchami) przeplatają się z wygodnymi ścieżkami wśród trawek. Niezbyt trudny marsz w kierunku Wielkiej Buczynowej Turni. Ominiecie turni od południa. Minąwszy Wielką Buczynową Turnię schodzę jeszcze trochę poniżej Buczynowej Przełęczy, po czym zaczynam wspinaczkę w opadającym z niej żlebie. Oczywiście, znów w towarzystwie łańcuchów i dość stromo do góry. Wspinaczka w żlebie pod Buczynową Przełęczą. Na samą przełęcz nie docieram. W pewnej chwili odbijam w prawo, a dalszy fragment podchodzenia odbywa się po ścianie Małej Buczynowej Turni. Łańcuchy ciągną się spory kawałek. Później znikają, a ja przez chwilę przechadzam się wyłożonym kamieniami chodnikiem poniżej grani. W końcu ku niej skręcam i wdrapuję na szczyt Małej Buczynowej Turni. Mała Buczynowa Turnia. Schodząc z turni dobrze widzę już metę, czyli szeroką, otoczoną trawkami Przełęcz Krzyżne. Zostało mi do niej kilka, może kilkanaście minut marszu. Jednak najpierw muszę jeszcze obejść dwie niewielkie kulminacje grani. Pierwszą jest turnia Ptak, drugą Kopa nad Krzyżnem. Szlak Orlej Perci omija je obie od południa, prowadząc mnie po niesprawiającej problemów, w miarę równej ścieżce. Łańcuchów już nie ma, rąk używam okazjonalnie. Trawers pod turnią Ptak. Omijam Ptaka, przechodzę przez Przełączkę pod Ptakiem, w końcu szeroką ścieżką trawersuję Kopę. Później trafiam na Krzyżne, gdzie przesiaduje parę osób, które albo właśnie skończyły przejście Orlej Perci, albo dostały się tutaj żółtym szlakiem od strony Doliny Pańszczycy (trasa do Doliny Pięciu Stawów jest obecnie w trakcie krótkiego remontu). Wejście na Przełęcz Krzyżne. No i udało się! Czwarte w życiu przejście „Orlej” zakończone sukcesem, choć niestety nie udało się mi pobić poprzedniego rekordu. Chciałem złamać 3 godziny i 30 minut, ostateczny czas był bliższy wartości 3:45. Trochę szkoda, ale część winy łatwo mi zrzucić na liczne zatory na szlaku. Myślę, że z tego powodu straciłem dziś dobre pół godziny. Zejście z przełęczy Krzyżne Odpoczywam kilku minut, po czym skręcam w stronę Doliny Pańszczycy i zaczynam zejście. Początek jest nieco stromy oraz kruchy, więc wymaga niemniej ostrożności niż niektóre fragmenty ukończonej właśnie Orlej Perci. Zejście z Krzyżnego w stronę Doliny Pańszczycy. Marsz w dół zbocza trochę się ciągnie, choć nie przysparza mi żadnych trudności technicznych. Później ścieżka łagodnieje i zaczyna prowadzić po kamiennym chodniku przez malowniczo położną dolinkę. Pańszczyca to raczej spokojne miejsce. Leży na uboczy, w górnej części ma tylko jeden, dość długi szlak. Tłoku nie ma tu chyba nigdy – większość okolicznego ruchu turystycznego koncentruje się w okolicy położonej nieco dalej Dolinie Gąsienicowej. Im niżej schodzę, tym bardziej płaska staje się ścieżka. Nie znaczy to jednak, że wszystkie podejścia już za mną. Jedno czeka mnie jeszcze w okolicach Wielkiej Kopki, a drugiej na grzbiecie Żółtej Turni, kawałek za minięciem Czerwonego Stawu. Żółtym szlakiem przez Dolinę Pańszczycę. Przejście przy Czerwonym Stawie. Po wdrapaniu się na zbocze skręcam w stronę Hali Gąsienicowej i ponownie zaczynam schodzić. Na tym etapie poruszam się głównie gruntową ścieżką prowadzącą pośród niskiej kosówki. Przejście zboczem Żółtej Turni. W tle widać położony w okolicach schroniska Las Gąsienicowy. W drodze do Murowańca przecinam jeszcze ładnie położony potok z kilkoma niewielkimi spiętrzeniami, później idę chwilę przez Las Gąsienicowy. Tam żółty szlak najpierw łączy się z kolorem zielonym, a następnie również z czarnym. W końcówce wspólnie prowadzą mnie pod otoczone setkami turystów schronisko. Przejście przez strumień spływający ze zboczy Żółtej Turni. Droga do Kuźnic Mijam budynek i docieram do niebieskiego szlaku. Tam odbijam na północ i zaczynam przejście przez Halę Gąsienicową, a następnie pokonuję niedługie podejście prowadzące w stronę Królowej Równi. Przeważnie jestem tu już dość zmęczony i mam serdecznie dość każdego nabieranego metra. Dziś idzie jednak dość dobrze, co sprawa mi niemałą radość. To tu dostrzegam realną szansę, by całą tę wycieczkę zamknąć poniżej 9 godzin (cóż, robię tę trasę nie po raz pierwszy, więc mam ochotę podejść do tego trochę bardziej „na sportowo”). Przechodzę przez Rówień, po czym schodzę kawałek ku Przełęczy Między Kopami. Tu do wyboru mam dwie prowadzące do Kuźnic drogi. Decyduję się na tę samą wersję co rano, czyli Dolinę Jaworzynkę. Skręcam w lewo i na jakiś czas znikam między drzewami. Przez kilkanaście, może dwadzieścia-parę minut schodzę zboczami Małej Królowej Kopy. W końcu docieram na dno doliny, a szlak przykleja się do płynącego nią potoku. Stąd już bez większych wyzwań docieram do Kuźnic, kończąc przejście z czasem około 8 godzin i 45 minut. Powrót przez Dolinę Jaworzynkę. Powrót do domu Wciąż jest dość wcześnie, więc nie brakuje podstawionych na parkingu busików. Wsiadam do pierwszego z nich, chwilę czekam, a później jadę kilka minut w stronę Zakopanego. Pojazd opuszczam na ostatnim przystanku, z którego kieruję się na teren dworca autobusowego. Wchodząc tam zauważam, że kurs do Krakowa właśnie startuje. Pech czy szczęście? Okaże się już za chwilę. Macham do kierowcy, a ten… zatrzymuje się i otwiera drzwi. A więc szczęście. Przesiadka poszła sprawnie, podobnie jak powrót Zakopianką. W tygodniu raczej nie ma tu kilkugodzinnych korków. Podsumowanie i trochę przemyśleń Ostatni raz całą Orlą Perć przeszedłem 3 lata temu, w wakacje 2017 roku. Dziś, po tej trwającej trochę przerwie, pokonałem ją po raz czwarty. Bardzo fajnie było wrócić na ulubiony szlak, choć muszę też przyznać, że trochę się on zmienił. Gdy byłem tu ostatnio, kasku nie miał praktycznie nikt. Obecnie, znaczna większość turystów ten sprzęt posiada i wydaje się być bardziej świadoma czyhających zagrożeń. Choć z drugiej strony, może to tylko część górskiej mody. Inna związana ze sprzętem rzecz to lonże i uprzęże. Niektórzy traktują Orlą Perć jak via ferratę, przypinając się na łańcuchach i innych metalowych ułatwieniach. Swoje zdanie na ten temat już wyraziłem, teraz zwracam tylko uwagę na coś, czegoś przy wcześniejszych przejściach „Orlej” nie zauważyłem ani razu. Nie sposób pominąć też spory wzrost liczby turystów. Choć słyszałem i czytałem o różnych zatorach w Tatrach, sam miałem szczęście na nie nie trafiać. Wystarczyło wyruszyć odpowiednio wcześnie i o kolejkach nie było mowy. A teraz? Przy dzisiejszym przejściu nie pomógł nawet środek tygodnia, wczesny autobus i bardzo szybkie wejście na Zawrat (niecałe 2,5 godziny z Kuźnic). Konsekwencje większego ruchu nie kończą się jednak na blokowaniu łańcuchów. Mam wrażenie, że zmieniła się też „klimat” tego szlaku. Mało kto się przywita, ciężej wdać się w spontaniczną pogawędkę, nie mówiąc już o rzeczach pokroju dzielenia się z kimś jedzeniem na szczycie. Doświadczałem tego w przeszłości, dziś trasa nie miała już tego uroku. Trochę szkoda. I jeszcze jedno: zmieniłem się także ja. Mam lepszą formę, większe doświadczenie oraz umiejętności. Pierwsze przejście Orlej Perci było dla mnie sporym sukcesem, wręcz pewnego rodzaju przełomem w górach. Teraz mam za sobą „gorsze rzeczy”. O przejściu tego szlaku nie myślę już w kontekście ambitnego wyzwania, a raczej sentymentalnego powrotu lub wręcz areny do robienia czegoś więcej: może szybciej, może nie korzystać z łańcuchów, może przejść kawałek zimą? Nie piszę tego oczywiście po to, by się czymkolwiek chwalić albo deprecjonować trudności tego szlaku. Chodzi raczej o moją własną perspektywę i to, jak zmieniło ją dobre 100 wizyt w górach (nie tylko Tatrach), które miały miejsce między tym a wcześniejszym przejściem Orlej Perci. Bo „Orla” dla mnie to jedno, ale bardziej obiektywnie patrząc, to wciąż najtrudniejszy z polskich szlaków, pełen zagrożeń i regularnie pochłaniający ludzie życia. W każdych warunkach należy podchodzić do niego z odpowiednim respektem, być wypoczętym i dobrze przygotowanym. Myślę też, że nie warto zabierać się za niego zbyt wcześnie. Lepiej schodzić najpierw inne trasy, okiełznać lęki, zebrać doświadczenie i poczekać na odpowiednie warunki. Wtedy na pewno się zrewanżuje, dostarczając mnóstwa frajdy i satysfakcji z przejścia tej – co by nie było – tatrzańskiej legendy. Mapa pokonanej trasy:
Etapy przejścia orlej perci:1) Zawrat – Kozia Przełęcz (szczyt: Mały Kozi Wierch). Od lipca 2007 r. ruch turystyczny na odcinku Zawrat – Kozia Przełęcz jest
W Tatrach meldujemy się regularnie co roku. Uwielbiamy ten nasz malutki kącik w stylu alpejskim. Krajobrazy, satysfakcję z osiągniętych celów i mimo kilku minusów (przeludnienie na szlakach itp.) Tatry jeszcze się nam nie znudziły. Od lat jednak wiedzieliśmy, że musi nadejść ten dzień, dzień kiedy padnie hasło – idziemy! A mowa oczywiście o słynnej Orlej Perci. Wielokrotnie spoglądaliśmy na te wierzchołki z okalających je dolin. Staraliśmy wyobrazić sobie jak to jest tam na górze i powoli oswajaliśmy się z tym, że to my kiedyś będziemy obserwować ludzi z góry. Orla Perć została otwarta w 1906 r. i jest najtrudniejszym znakowanym szlakiem w całych Tatrach. Z uwagi na liczne wypadki, odcinek od Zawratu do Koziego Wierchu został oznaczony jako jednokierunkowy. Na pokonanie całej trasy (Zawrat – Krzyżne) będziemy potrzebować ok 6-8 h (niecałe 4 kilometry). Żeby zniwelować ryzyko złej pogody, postanowiliśmy pojechać w góry spontanicznie tzn. jeśli w czwartek/piątek prognozy będą korzystne, to dajemy sobie zielone światło :) Tak też udało nam się zebrać w dniach 8-10 sierpnia i w sobotnie popołudnie ruszyliśmy w stronę Podhala. W planie było dojechać do Bukowiny, skąd mieliśmy się jakoś dostać do Palenicy Białczańskiej i jeszcze wieczorem dojść do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów. Takie były plany, które jak wiadomo nie zawsze się udają :) Wyjechaliśmy z Warszawy za późno i gdy zameldowaliśmy się w Bukowinie Tatrzańskiej już nie było sensu próbować dostać się do schroniska, bo byśmy byli tam około północy. Robimy szybkie zakupy i ruszamy do Brzegów, gdzie w tą gwiaździstą noc śpimy na strumieniem. Nasze budziki były nastawione na 2:30, by o 3:00 ruszyć w stronę Palenicy. To była naprawdę ciepła noc. Mieliśmy problemy żeby zasnąć. Nawet otworzenie namiotu na niewiele się zdało. Po tym lekko przydługim poranku, na parkingu byliśmy o 4 nad ranem i ruszyliśmy dziarsko w stronę schroniska w Dolinie Pięciu Stawów. Spacer szlakiem był przyjemny, trzymała nas jeszcze radość, że znów jesteśmy w górach :) W połowie szlaku ujrzeliśmy jak pięknie wschodzi słońce znad wierzchołków szczytów. Schronisko ujrzeliśmy przed siódmą. Poprzedni upalny dzień i przyjemny wieczór sprawił, że bardzo duża liczba osób postanowiła tam przenocować. Wokół schroniska a nawet w okolicy stawów było pełno śpiących turystów. Po śniadanku i herbatce ruszyliśmy w stronę Zawratu. Wracając jeszcze do wcześniejszych zmian w naszym planie, postanowiliśmy zaryzykować i pokonać cały odcinek Orlej Perci w jeden dzień. Początkowo w połowie drogi mieliśmy zejść i przenocować w schronisku, jednak pogoda, długość dnia w sierpniu oraz przede wszystkim kondycja pozwoliła nam podjąć taką decyzję. Około dziewiątej pojawiamy się na Zawracie a wraz z nami raptem kilka osób. Uzupełniamy płyny, robimy kilka zdjęć i jesteśmy gotowi rozpocząć naszą kolejna przygodę. Podejście na Mały Kozi wierch to ok 15-20 min. Pojawiają się pierwsze łańcuchy i ekspozycje. Mogę potwierdzić, że widok jest jednym z najładniejszych jakie widziałem w Tatrach (nadal nie bije tego, co można zobaczyć przy pięknej pogodzie z Rysów). Odcinek do Koziego Wierchu jest uznawany za najtrudniejszy z całej Orlej Perci, tak jak wspomniałem wcześniej jest również jednokierunkowy z uwagi brak miejsca do minięcia się z innymi osobami. Do Zmarłej Turni mozolnie pokonujemy kolejne łańcuchy i klamry. Przez cały czas towarzyszy nam silna ekspozycja, do której o dziwo, dość szybko się przyzwyczaiłem, co pozwoliło w spokoju delektować się widokami wokół nas. Po prawej stronie szlaku zaobserwowaliśmy taterników wspinających się na sąsiednich skałach. Momentem, w którym Orla Perć spełniła moje wyobrażenia, był na pewno odcinek w którym doszliśmy do 8-metrowej drabinki zawieszonej nad przepaścią, tj. zejście do Koziej Przełęczy oraz podejście pod Kozi Wierch. Oczywiście nie jest to fragment wybitnie trudny i nie niemożliwy do pokonania, jednak dla osoby nieoswojonej z tego typu trudnościami w głowie mogą tworzyć się różne straszne obrazy (wyobraźnia szaleje 8-) ). Samą drabinkę pokonuje się w kilka chwil, tak samo jak podejście po łańcuchach. Natomiast widoki, szczególnie na ścianę Koziego po drugiej stronie przełęczy robią ogromne wrażenie. Widać piękno gór, człowiek czuje ogromną satysfakcję, że znajduje się w tym miejscu i ma możliwość podziwiać tę część Tatr. Na wierzchołku nareszcie jest trochę miejsca i gdzie spokojnie można usiąść i się posilić :) Odcinek do Granatów, pozwala złapać trochę oddech. Nie jest już tak ciężki i mozolny jak poprzedni jednak też ma swój urok, a mianowicie sypkie zbocza. Szczególnie w Żlebie Kulczyńskiego trzeba uważać, żeby nie zjechać na d… ;) Między Granatami mamy znów możliwość przećwiczyć naszą wyobraźnię i lęki :) Znajdziemy tam ok 1-metrową szczelinę nad która musieliśmy wykonać trochę większy krok. Jednak nie ma czym się stresować, szczelina jest zabezpieczona w postaci łańcucha a osoby które zbyt sparaliżuje ;) będą mogły minąć to dołem. Skrajny Granat – tu zrobiliśmy naradę. Minęła godzina 15, czyli na nogach byliśmy już ponad 12 godzin i trzeba było zweryfikować stan kondycji oraz posiadanych zapasów. Był to ostatni możliwy moment, żeby zejść. Niestety okazało się, że aż tak różowo nie było. Dzień, tak jak poprzednie tygodnie, był strasznie upalny, tj. bardzo łatwo o odwodnienie, szczególnie przy takim wysiłku. Zabraliśmy ze sobą naprawdę pokaźne ilości płynów. Każdy dźwigał 3l wody, dodatkowo mieliśmy termos herbaty i prawie 2l izotoników i elektrolity. Łącznie ok 15 litrów płynów. Na Skrajnym Granacie zostało nam 1,5 l na 4 osoby a do schroniska jeszcze 4 godziny wspinaczki i marszu. Jedzenie było również na wykończeniu, pozostały jedynie jakieś herbatniki. Mimo tych niesprzyjających zapasów, zdecydowaliśmy się kontynuować wędrówkę. Z dokładnymi mapami o wodę w górach nie trudno, a bez jedzenia jakoś wytrzymamy. Skierowaliśmy się w stronę Przełęczy Krzyże, zostawiając za sobą na wierzchołkach sporo osób. Ten fragment Orlej Perci nie należy do łatwych. Liczne łańcuchy, klamry, drabinka i osuwiska. Nie szarpiąc tempa, widząc cel pokonywaliśmy kolejne przewyższenia. Niestety jakieś 30 min przed przełęczą nadciągnęła burza z piorunami. Humory trochę się popsuły. Zaczęło się robić nieciekawie. Zejść się już nie dało, trzeba było mimo narastającego zmęczenia szybciej przebierać nogami zachowując maksimum koncentracji. Widzieliśmy jak piorun uderzył w okolicy Świnicy i aż serce szybciej zabiło, grzmot w górach robi wrażenie. Skoczyła adrenalina. Byliśmy przecież jeszcze na grani, a kamienie zrobiły się śliskie gdy spadł deszcz. Co kilkanaście metrów wypatrywaliśmy upragnionej przełęczy. Burza była coraz bliżej… aż w końcu jest! Już tylko kilkadziesiąt metrów, żadnych zdjęć, podziwiania widoków, żadnej radości z ukończenia Orlej Perci, po zobaczeniu tabliczki „Krzyżne”, szybko daliśmy dyla w dół, w stronę Doliny Pięciu Stawów. Z każdą minuta kiedy schodziliśmy emocje opadały, wracało coraz bardziej zmęczenie. Przypomnieliśmy sobie jak bardzo chce nam się pić i jeść a w plecakach przecież było pusto. Całe szczęście, że dopiero teraz się bardziej rozpadało, woda zaczęła płynąć po zboczach. Po kilkudziesięciu minutach w końcu wypatrzyliśmy upragniony strumyczek. Języki już mieliśmy przyklejone do podniebienia a uczucie pragnienia stawało się dominujące. Niestety po chwili przyjemności, droga strasznie się dłużyła. Doszliśmy do kosówki, wody teraz mieliśmy pod dostatkiem, jednak dokuczać tym razem zaczęło zmęczenie mięśni oraz głód. Idąc cały czas zboczem i widzieć swój cel wędrówki (schronisko), ale nie widząc końca ścieżki i dłużącą się drogę, nie nastrajało nas optymizmem. W pewnym momencie musieliśmy się zatrzymać i odpocząć dłużej. Nagle w tej chwili wyciszenia, koledze przypomniało się, że na wyjazd zabrał czekolady i nie przypomina sobie żeby je gdzieś widział. Rzuciliśmy się do przeszukiwania jego plecaka i nagle pojawiły się uśmiechy na twarzy :) Były to gorzkie czekolady z Biedronki :) Każdy miał po tabliczce, zajadaliśmy się jakby to był obiad u Amaro 8-) Po takim skoku endorfin, dalsza droga była już przyjemnością, gonił nas tylko czas. Dochodziła godzina 20 a my samochód mieliśmy w Palenicy. W schronisku chcieliśmy coś zjeść na szybko i napić się herbaty, ponieważ była niedziela, trafiliśmy na mszę w czasie której kuchnia jest zamknięta. Zadowoliliśmy się herbatą i trzeba było ruszać w dół póki ciało nie zdążyło się jeszcze zbyt schłodzić. Po zejściu czarnym szlakiem do Doliny Roztoki zastał nas mrok i tak przy świetle czołówek krok po kroku, kamień po kamieniu, schodziliśmy do parkingu cały czas rozmyślając o tym co byśmy zjedli. W Zakopanem meldujemy się 15 minut przed północą w ostatniej otwartej restauracji, która jeszcze zgodziła się pożywić strudzonych turystów. Dostaliśmy taaakie porcje, że nasze skurczone żołądki nie były wstanie tego przyjąć. Zjedliśmy tylko zupę a resztę wzięliśmy na wynos :) Tym miłym akcentem skończyła się nasz przygoda w Tatrach. W Warszawie jesteśmy o 7 rano. Podsumowując: Na szlaku spędziliśmy ok 18 godzin i 20 min. przeszliśmy 29,9 km wypiliśmy po 4 l płynów Jeszcze zapis trasy:
Subskrybuj: http://tinyurl.com/psxvu7yFacebook: https://www.facebook.com/natatryplCiekawe przejście przez stromy 20-metrowy komin Czarnego Mniszka. Podczas w
Daniel, z którym jeździłem zawsze w góry miał takie marzenie, żeby przejść Orlą Perć. Niegdyś powiedział, że kiedy będą suche warunki w Tatrach, to będzie chciał spróbować tego przejścia. Minął już prawie rok i nic nie wskazywało, że coś się zmieni w tej kwestii. Nieoczekiwanie jednak październik pozwolił zrealizować jego plan. Kilka dni wcześniej wszystkie prognozy pogody na pierwszego października zapowiadały ciepły, suchy i słoneczny dzień, a w Tatrach szlaki miały być idealne. Zdecydowaliśmy, że kiedy wrócę z drugiej zmiany z pracy do domu, to od razu wsiądę do samochodu Daniela i pojedziemy bezpośrednio w góry. W samochodzie obliczyliśmy czas potrzebny na przejście całej Orlej Perci oraz wszystkich tras dojściowych i powrotnych. Naszą trasę wyceniliśmy na około czternaście godzin. Z Kuźnic na Zawrat daliśmy sobie cztery godziny czasu, na Orlą Perć sześć godzin i na powrót cztery godziny. Na miejsce dojechaliśmy o w nocy. Bez zastanowienia wyruszyliśmy w góry. Podchodząc w okolice rozdroża na Nosal zauważyliśmy, jak bardzo jest ciepło. W środku nocy i to w październiku szliśmy w koszulkach z krótkimi rękawami! Podejście na Boczań bardzo mi się dłużyło, ponieważ, kiedy poznawałem Tatry, w ciągu sześciu dni przechodziłem go aż dwanaście razy, więc myślę, że mi wystarczy już tego szczytu na kolejne lata... Podejście przez Dolinę Jaworzyny nie wchodziło w grę, bo zależało nam na czasie i jak najszybszym rozpoczęciu szlaku właściwego. Do Murowańca szliśmy szybkim tempem. Dopiero nad Czarnym Stawem Gąsienicowym zatrzymaliśmy się, kiedy niebo zaczęło się rozjaśniać. Była jeszcze noc. Daniel rozstawił aparat na statywie i zaczął fotografować gwiazdy oraz podejście na Zawrat na tle rozgwieżdżonego nieba. Przyznam, że zdjęcia robiły wrażenie. Rozpoczęliśmy podejście na Zawrat. Czarny Staw Gąsienicowy dość szybko zniknął nam za skałami, a Daniel mógł się rozgrzać przed Orlą Percią, ponieważ na trasie było mnóstwo ubezpieczeń w postaci klamer i łańcuchów. Na tym etapie spojrzeliśmy do góry, ponieważ szczyty oświetlały pierwsze promienie słońca. Wyróżniały się wśród reszty, jeszcze zacienionych gór. Daniel i tu przystanął, żeby sfotografować ten piękny widok. Dalsze wchodzenie przebiegało bardzo sprawnie. Wszelkie trudności na dojściu na Zawrat nie sprawiały Danielowi problemów, dlatego na przełęczy stanęliśmy o godzinie rano. Widok był niecodzienny! Trawy przyjęły niezwykle rdzawych barw, a to wszystko oświetlało wczesnoporanne słońce. Zadni Staw dodatkowo podkreślał piękno tego rejonu. Jako, że widok bardzo cieszył nasze oczy przystanęliśmy na chwilę, by zrobić kilka zdjęć oraz nacieszyć się tym widokiem, który zmieniał się bardzo szybko. Dodatkowo Daniel w trakcie wchodzenia na Zawrat zwrócił uwagę na Zmarzły Staw, który faktycznie już zamarzał i teraz mógł na niego spojrzeć z wysokości. Zaczęliśmy szlak właściwy. Daniel widział wiele zdjęć z różnych jego etapów, dlatego chciał to wszystko zobaczyć na własne oczy. Ja natomiast pierwszy raz, w 2007 roku, bałem się bardzo, toteż chciałem zobaczyć, jak będę się czuł teraz. Przez ostatnie trzy lata zdążyłem poznać całe Tatry polskie i słowackie znakowanymi szlakami turystycznymi, dlatego pomyślałem, że tamtejszy strach powinien u mnie przeminąć. Orla Perć zaczyna się od skalistego podejścia przeplatanego gładkimi płytami ale podeszwa bardzo dobrze się nich trzymała. Szybko doszliśmy na szczyt Małego Koziego Wierchu 2228 m skąd rozpoczęło się zejście w całości ubezpieczone łańcuchami. Kiedyś bałem się tego miejsca najbardziej, ale teraz wydawało mi się normalne i podziwiałem widoki dookoła. Przejście Zmarzłymi Czubami to kolejne ubezpieczone miejsce z wieloma trudnościami na trasie. Daniel pokonywał je bardzo sprawnie. Najbardziej z tego fragmentu utkwił mi w pamięci ogromny kamień stojący na krawędzi urwiska. Wyglądał, jakby ktoś postawił go na cienkiej nóżce. Mieliśmy wrażenie, że można go lekko pchnąć i poleci w przepaść. Okazało się jednak, że stoi bardzo solidnie. Obowiązkowo sfotografowaliśmy to miejsce. Za chwilę poszliśmy dalej – w stronę Koziej Przełęczy. To miejsce słynie z braku słońca i z tego, że jest tu bardzo wąsko. Dalej trasa przebiegała po gładkich płytach skalnych, które w czasie deszczu są niezwykle niebezpieczne, bo grożą pośliźnięciem i upadkiem w przepaść. Wróciliśmy na grań główną, skąd mieliśmy wspaniałe widoki na większość Tatr. Po chwili przeszliśmy przez dwie małe przełączki, aż do Zmarzłej Przełęczy 2123 m która nie wymaga żadnych umiejętności, ale jednak należy mieć ją na uwadze, ponieważ dnia zginął tu 19-sto letni chłopak z Łodzi, który pośliznął się i spadł w kilkudziesięciometrową przepaść. Za płytami trawersowaliśmy północnym zboczem Zamarłą Turnię. Trawers nie był trudny, ale po jego przejściu czekało nas zejście 38-letnią, metalową drabinką, która jest już mocno zardzewiała i groziła upadkiem w dużą przepaść (stan na rok 2010). Na szczęście odnowiono uchwyty, bo jeszcze dwa lata temu ich przednie części obejm odpadły, przez co drabina trzymała się tylko na dwóch zardzewiałych śrubach i u góry na dwóch przyspawanych rurach przymocowanych do skały. Wejście na drabinkę ułatwiał nam łańcuch, a samo zejście odbywało się nie w pionie, jak to by się mogło wydawać, ale schodziliśmy ukośnie, z przechyłem na lewą stronę. Właśnie tutaj przystanęliśmy i sfotografowaliśmy największe trudności tego szlaku. Z góry wydawało nam się, że drabina kończy się przepaścią, przez co wielu mniej doświadczonych turystów mających lęk wysokości rezygnuje z dalszej drogi i wraca do Zawratu. Jednak my mieliśmy piękny, słoneczny dzień, dzięki czemu mogliśmy zauważyć małą półkę skalną nad przepaścią, do której doszliśmy przy pomocy dwóch łańcuchów. Kolejny odcinek to zejście do Koziej Przełęczy 2137 Kiedyś był to dla mnie jeden z najtrudniejszych momentów. Schodziliśmy przy pomocy łańcuchów, gdzie w trakcie schodzenia trafiliśmy na moment, gdzie na czterometrowym zrębie skalnym nie mieliśmy gdzie postawić stopy, a pod nami widniała dość duża dziura. Jednak, kiedy przyjrzeliśmy się dokładniej, zejście nie było takie straszne. Można tutaj znaleźć punkt podparcia i iść dalej. W tym miejscu opuszczaliśmy się na łańcuchu, trzymając go nieustannie w rękach, bardzo mocno, i pomału rozpoczęliśmy schodzenie, starając się położyć stopy na gładkich płytach skalnych. Przy takiej pogodzie zejście okazało się bezproblemowe, ponieważ podeszwa Vibram bardzo dobrze trzyma się tych płyt. W końcu doszliśmy do Koziej Przełęczy, która była bardzo ciemna, ciasna i zimna. Wygląda nieprzyjaźnie dla ludzi i raczej nikt się tu nie zatrzymywał. Nawet w spokojne dni wieją tutaj wiatry. My również nie odpoczywaliśmy na przełęczy. Cały czas drogę wskazywały nam łańcuchy i czekało nas zejście prawą stroną przez kilkadziesiąt metrów, przy pomocy łańcuchów po sypkiej, wąskiej ścieżce, po czym za odcinkiem łańcuchowym poszliśmy zgodnie za znakami - skręciliśmy gwałtownie w lewo. Całą wysokość, którą dotychczas osiągnęliśmy i którą teraz utraciliśmy musieliśmy z powrotem „odrobić”. Podejście z przełęczy rozpoczynało się bardzo stromym podejściem na Kozie Czuby 2239-2263 m Jest to zbiór kilku mniejszych wierzchołków ubezpieczonych łańcuchami. Po przejściu stromego i wymagającego wielu sił podejścia mogliśmy przejść łatwiejszą trasą. Na tutejszej ścieżce szliśmy skałkami, na których mogliśmy już bezpiecznie stawiać kroki i przystawać na chwilę. W połowie drogi do góry, musieliśmy wejść jeszcze na prawie pionową ścianę skalną, na której zainstalowano trzynaście nowych klamer. Po prawej stronie przebiegał dodatkowo łańcuch. Dwa lata temu siódma klamra była poluzowana, a trzynasta - przerdzewiała i upiłowana po lewej stronie. Teraz mogłem zobaczyć, że zostało wykonanych wiele prac na tym szlaku. Wiele odcinków łańcuchowych i klamer zostało po prostu wymienionych na nowe. Po przejściu trudności weszliśmy na pierwszy szczyt Kozich Czubów. Po chwili przeszliśmy na kolejne, z dużą ilością łańcuchów. Ten fragment pozwolił nam cieszyć się pięknymi widokami, ponieważ szlak prowadził bezpośrednio granią. Po przejściu wszystkich Kozich Czubów za chwilę przeszliśmy na Wyżnią Kozią Przełęcz 2240 m Od tego miejsca nasza wędrówka odbywała się bardzo stromym kominkiem, ubezpieczonym na całej długości łańcuchami, prowadzącym na sam jego szczyt. Poziom trudności kominka nie jest zbyt duży, ale ostrożności nigdy nie za wiele, bo w tym miejscu najmniejszy poślizg oznaczał upadek z dużej wysokości. Po jego przejściu nareszcie dotarliśmy na Koziego Wierchu 2291 m Jest to najwyższa góra w Polsce, która należy w całości do naszego terytorium kraju. Jak się okazało na ten szczyt dotarliśmy w 2h 25min. Kiedy zobaczyliśmy, że cała Orla Perć wymaga około sześciu godzin pomyśleliśmy, że nie przeszliśmy nawet połowy. Bardzo strome i długie zejścia oraz podejścia potrafią bardzo zmęczyć, dlatego wiedzieliśmy, że jeszcze będziemy potrzebowali wielu sił. Na szczycie zrobiliśmy tylko dziesięciominutową przerwę, a łącznie na całej trasie mieliśmy ich tylko trzy – oczywiście na zdjęcia, bo czymże byłoby wyjście w góry bez zdjęć? Widok z Koziego Wierchu uważam za mniej atrakcyjny, dlatego nie zatrzymywaliśmy się tu na dłużej. Z tego miejsca mogliśmy podziwiać panoramę Tatr. Góra dawała możliwość wejrzenia do Doliny Pięciu Stawów. Stąd mogliśmy zejść czarnym szlakiem,, gdybyśmy chcieli zakończyć wędrówkę. Turyści chcący przejść Orlą Perć w dwóch częściach ze względu na krótki dzień korzystają z tej opcji. Zejście z Koziego Wierchu nie wymagało żadnych umiejętności, ponieważ ten odcinek nie prowadził trudnymi skałami. Szlak wytyczono trawersem po chodniku z poukładanych kamieni, dzięki czemu mogliśmy nabrać sił. Kamienny chodnik zaprowadził nas do chyba najbardziej widowiskowej przełęczy zwanej Przełączką nad Doliną Buczynowską 2225 m Można stąd podziwiać przepiękne Tatry Bielskie. Szlak zakręcał tu dokładnie o 90°, a po prawej stronie kończył się urwiskiem. Od tego miejsca zaczyna się osławiony Żleb Kulczyńskiego, którym teraz musieliśmy schodzić. Osławiony, ponieważ we mgle często stawał się trudnym miejscem do zejścia. Niektórzy stracili tutaj życie ze względu na zbyt dalekie zejście zakończone przepastnymi stokami. Prawidłowy szlak prowadzi nim tylko przez pewien czas i według mnie ten fragment jest dobrze oznaczony. W razie przegapienia szlaku dalej schodzi się czarnym szlakiem do Koziej Dolinki. Musieliśmy uważać. Przy słonecznej pogodzie oznaczenia widzieliśmy bardzo dobrze, ale nie mogliśmy ignorować tego miejsca, ze względu na gładkie płyty skalne, na które spadały drobne kamyczki, czy też ziemia. Nie trudno wtedy o poślizg. Dla bezpieczeństwa przykucnęliśmy i powoli schodziliśmy tak, aby przez przypadek nie zrzucać jakichkolwiek kamieni. W pewnym momencie żleb, zakręca w prawo nad eksponowanym miejscem, gdzie w razie poślizgu szanse na wyhamowanie maleją do zera. Po dość powolnym zejściu żlebem zauważyliśmy czarny szlak biegnący w dół do Koziej Dolinki. My jednak poszliśmy dalej czerwonym, który skręcił gwałtownie w prawo. Po wyjściu ze żlebu naszym oczom ukazała się ogromna, bardzo wąska, biegnąca szczeliną "ścieżka". Zapowiadałem Danielowi, że dla osoby, która jest tu pierwszy raz będzie to wielkie przeżycie. Z dołu wygląda bardzo trudno i niebezpiecznie i wydaje się nie do przejścia. Daniel zrobił tutaj obowiązkowo serię zdjęć. Ja zorientowałem się, że moje wcześniejsze zdjęcia raczej do niczego się nie nadadzą, bo na obiektywie miałem wielki, tłusty ślad, który zniszczył praktycznie każde zdjęcie. Dopiero tutaj przetarłem obiektyw i od tego momentu moje zdjęcia również nadawały się do relacji. Podeszliśmy do najniższego punktu kominka. Kiedy szedłem pierwszy raz zapytałem samego siebie „to ja mam tutaj wejść?”. Jednak kiedy zaczęliśmy się wspinać zobaczyliśmy, że ten komin nie jest trudny technicznie, choć ekspozycja robił tutaj ogromne wrażenie. Po wejściu na jego szczyt poszliśmy łatwą ścieżką na Zadni Granat 2240 m Z tego miejsca odchodzi zielony szlak do Koziej Dolinki. Wejście na Granaty nie było trudne, bo szliśmy tu tylko delikatnie ubezpieczonymi skałami. Jedyną trudność mogło sprawić nam postawienie dużego kroku na szpiczastą skałę, która znajduje się po drugiej stronie nad 15m przepaścią, w odległości 1,5 metra od nas. Nad tą szczeliną skalną wisiał tylko jeden łańcuch. Tak sobie pomyślałem, że to taka ostatnia deska ratunku. Łańcuch jest za nisko zawieszony, żeby można było się go przytrzymać. Po przejściu na drugą stronę trzymaliśmy się jedynie haka przytrzymującego ten łańcuch. W końcu doszliśmy do Skrajnego Granatu 2225 m Tu odpoczęliśmy po raz drugi ze względu na piękne widoki i niewielki ruch. Dalej czekała nas godzinna wędrówka stromymi kominkami i szczelinami na całej długości ubezpieczonych łańcuchami. Ze szczytu schodziliśmy przy pomocy łańcuchów, które zaprowadziły do Granackiej Przełęczy 2177 m Samo zejście odbywało się po sześciennych, gładkich i zrębowych skałach, na których często nie można było stabilnie postawić stopy. To zejście dla mniej wprawnych turystów mogło być szczególnie męczące dla rąk. Ja szedłem pierwszy, a Daniel za mną. Nagle dostałem jakimś kamieniem w głowę. Zabolało, ale na szczęście poza małą raną nic się nie stało. Na szlaku jest wiele luźnych kamieni, dlatego trzeba ciągle uważać. Schodząc dalej, w żlebie korzystaliśmy z wielu łańcuchów, ponieważ zwykle jest tu ślisko. Dzisiaj mieliśmy szczęście, bo skały wszędzie były suche. Trudność zwiększała tu z pewnością wystająca na całej długości, wzdłuż, w środku ścieżki, ostra, wąska ale bardzo długa skała, gdzie trudniej było utrzymać stabilny krok. Mimo wszystko nie czuliśmy się tutaj niebezpiecznie. Ścieżka kończyła się zakrętem pod kątem 90°, za którą widniała już tylko przepaść. Po przejściu tego etapu szliśmy przez chwilę mniej wymagającymi skałkami i naszym oczom ukazała się nowa, srebrna drabinka, która w przeciwieństwie do pierwszej, była bardzo stabilnie przymocowana i mogliśmy jej w pełni zaufać. Za odcinkiem z drabinką minęliśmy Orlą Basztę i zeszliśmy kolejnym bardzo stromym zejściem w dół, o podobnym poziomie trudności, co poprzednio. Teraz czekało nas następne wejście trudnym, bardzo stromym i wyczerpującym kominkiem na Przełęcz pod Buczynowymi Czubami. Komin był ubezpieczony na całej długości. Dodatkowo cały odcinek przechodziliśmy nad dużą przepaścią. W tym miejscu idący pierwszy raz turyści z Krzyżnego zwykle rezygnują z dalszej wyprawy. Nie weszliśmy na szczyt Wielkiej Buczynowej Turni, a jedynie ominęliśmy ją szerokim trawersem, bo tak prowadził szlak. Za chwilę czekało nas kolejne trudne zejście o poziomie trudności takim samym, jak za Skrajnym Granatem. Tuż po przejściu tego momentu weszliśmy dość niebezpieczną ścieżką na Buczynowe Czuby. Stąd podziwialiśmy Krzyżne. Widzieliśmy ostatni punkt na mapie Orlej Perci, jakby na wyciągnięcie ręki. Jednak nie zauważyliśmy bardzo stromego zejścia w dół, stąd myśleliśmy, że to już koniec. Kiedy rozpoczęliśmy schodzić i ujrzeliśmy co jest jeszcze przed nami załamaliśmy się na chwilę. Byliśmy dość mocno zmęczeni – ja szczególnie, bo szedłem po pracy i po nieprzespanej nocy. Mimo wszystko narzuciliśmy na całym odcinku dość szybkie tempo i nieustannie je utrzymywaliśmy. Od teraz schodziliśmy nieco łatwiejszym zejściem z małą ilością łańcuchów. Dotarliśmy do Buczynowej Przełęczy za pomocą ostatniego systemu łańcuchów w szczelinie skalnej. Musieliśmy jeszcze podejść na Małą Buczynową Turnię, co zmęczyło nas dodatkowo. Dalsza droga na Krzyżne 2112 m była już bardzo łatwa i szlak prowadził chodnikiem z ułożonych kamieni. Po dojściu na Krzyżne podziwialiśmy jedną z najpiękniejszych panoram w Tatrach – widok na Tatry Wysokie i Bielskie. Słyszeliśmy nawet stąd Siklawę, która znajduje się blisko kilometr pod nami w pionie. Widzieliśmy również Wielki Staw Polski i Przedni Staw Polski. Krzyżne kończyło tą krótką, ale piękną przygodę. Z Krzyżnego zapamiętałem jeszcze jeden fakt, że Daniel, który na chwilę położył się w tutejszych trawach zapytał mnie, czy widzę trzy chmury na niebie. Zdążył wypowiedzieć tylko te trzy słowa, po czym zapytał „te, ty już śpisz?”. Był zdziwiony, jak w ciągu wypowiadania trzech słów zasnąłem bardzo szybko i mocno. Spaliśmy około pół godziny. Cała Orla Perć zajęła nam 5h 25 min z trzema przerwami po 10min. Niestety czekało nas jeszcze dwugodzinne zejście do Murowańca jedynym, żółtym szlakiem, przez nieatrakcyjną Dolinę Pańszczycy lub pięknym i widokowym żółtym szlakiem do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Wybraliśmy tą drugą opcję, ale wiedzieliśmy, że będziemy potrzebować jeszcze ponad cztery godziny na zejście. Najbardziej nie podobała nam się perspektywa powrotu przez Dolinę Roztoki, która po długiej trasie dłuży się niemiłosiernie. Pomimo trudności narzuciliśmy sobie dość szybkie tempo, podziwiając czerwone liście krzewów jagodowych, rdzawe trawy i zielone liście jarzębiny. Przystanęliśmy jeszcze na chwilę przy schronisku w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Zejście do Doliny Roztoki z tłumami bardzo stromym i długim trawersem bardzo nas męczyło. Dolina Roztoki również dłużyła się w nieskończoność. Mieliśmy za sobą czternaście godzin ciągłej wędrówki i podróż w nocy. Musieliśmy jeszcze wrócić tego samego dnia… W okolicach Wodogrzmotów Mickiewicza tam, gdzie kończy się szlak zielony prowadzący Doliną Roztoki, zatrzymaliśmy się. Daniel poszedł za potrzebą, a ja usłyszałem, że ktoś mnie woła. Nie poznałem tych osób. Podeszły do mnie dwie dziewczyny, które poznałem podczas wypadu „Maria 5”, z którego relację publikowałem tutaj na Flogu. Bardzo chciały przejść Orlą Perć i chciały żebym kiedyś zabrał jena ten szlak. Pytały o szczegóły. Ja na razie z powodu niedospania miałem wszystkiego dość. Wymieniliśmy jeszcze kilka zdań i doświadczeń z gór, bo zawsze lubiliśmy rozmawiać o tym, gdzie pojedziemy i co możemy zobaczyć na szlakach. Zapytały mnie jeszcze o 52-letnią Marię znad morza, która również była pasjonatką gór. Niestety już nigdy się z nią nie spotkałem. Bardzo miło nam się rozmawiało, ale niestety czas nas ciągle poganiał i w miłym nastroju musieliśmy się pożegnać. Z Palenicy Białczańskiej podjechaliśmy busem do Kuźnic, gdzie mieliśmy zaparkowany samochód. Daniel przed dalszą jazdą wyspał się choć trochę, po czym udało nam się wrócić jeszcze tego samego dnia. Podsumowując Orla Perć dla mnie była normalnym szlakiem wymagającym jedynie zwiększonej uwagi. Nie czułem tam lęku, czy też niepokoju, jak kiedyś. Danielowi szlak się bardzo podobał i miał okazję do zrobienia wielu ciekawych zdjęć. Większość zdjęć, które tutaj publikuję pochodzą właśnie od niego ze względu na tłustą plamę, o której wspominiałem wyżej. Szlak z pewnością pozwolił zobaczyć piękne panoramy, czy też sfotografować ciekawe miejsca z ubezpieczeniami. Miejsca z drabinami, klamrami, czy też kominy skalne dają piękne widoki i ciekawą perspektywę spojrzenia. Z pewnością polecam ten szlak osobom chodzącym po Tatrach.
Wołałem, że zeszli ze szlaku. Nic to nie dało Dobrze, że nie doszło do nieszczęściaW tym miejscu (trawers Buczynowych Czub) poślizgnięcie -oznaczałoby
Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru Zależy od tego, ile masz lat i jakie jest twoje doświadczenie. Tatry może nie są jakimiś szczególnie wielkimi górami, ale atrakcji nie zabraknie dla nikogo, od osesków po bezzębnych starców. W końcu nie bez przyczyny jeździ tam cała Polska. A ewentualne niedostatki odbijesz sobie w przyszłym roku w Himalajach. Warto jednak pamiętać, że nie wszystko jest dla wszystkich, z urlopu możesz wrócić zarówno wynudzony jak mops, jak też i nogami do przodu, warto więc skorzystać z kilku porad, konsultowanych przed budką z piwem na samych Krupówkach. Jeśli masz…[edytuj • edytuj kod] 0 – 10 lat – wyżej Nosala nie podskoczysz. Na Giewont nie ma się co pchać, bo rozdepczą, na Morskie Oko też, bo nie wystarczy ci kieszonkowego nawet na butelkę oranżady. Rysy odpadają, bo twoja ulubiona komórka może spaść ci w przepaść, albo podgrandzi ją świstak[1]. Dolina Chochołowska też nie, bo przecież przyjechałeś w góry, a nie obcyndalać się po dolinach. Możesz ewentualnie przejść się ceprostradą (to ta droga w okolicy Morskiego Oka, którą łazi pół Polski, bo jest płaska, a później można się pochwalić, że było się w górach), ale nie ma tam ani kiosków z gumą do żucia, ani trasy na deskorolkę, więc nic nie zyskasz. A jeśli jakiś szczyl, oczywiście młodszy, pochwali się, że był z ojcem na Wołowcu, to po prostu strzel mu w dziób. W d… był, g… widział. Dolina Kościeliska – płaska jak cycki dwunastolatki 11 – 18 lat – czyli zaliczasz się do młodszej młodzieży. Możesz wybrać się na hale i podglądać kozice zza kosodrzewiny – całkiem niezły peep show. Jak starsi odpalili nieco grosza, możesz powałęsać się po Krupówkach i zrobić sobie zdjęcie z niedźwiedziem (niestety, nieprawdziwym), żeby się pochwalić przed kumplami na Facebooku. Jeśli jednak jesteś na tyle uparty, by wyjść w wyższe góry i zaimponować poznanej w pensjonacie lasce, koniecznie idź na Zawrat[2], obowiązkowo od Stawów Gąsienicowych. Laseczka będzie wniebowzięta[3], a tobie odejdzie ochota na wysokie góry, bo wymiękniesz nad pierwszą przepaścią. Na wszelki wypadek zabierz ze sobą pampersy. I mamy dla ciebie jeszcze jedną dobrą wiadomość – w Tatrach jest niezły zasięg telefonów komórkowych. Zamiast łazić bez sensu można usiąść pod jakąś skałą i męczyć tablet. Później w schronisku będziesz mógł bajerować, że wszedłeś na Mięgusza, rzecz jasna direttissimą[4] i zszedłeś w ostatniej chwili przed zachodem słońca. W ostateczności pozostały Czerwone Wierchy, ale jesteś przecież antykomunistą i nosisz koszulkę ze rdzennie polskim przesłaniem Red is bad. 19 – 40 lat – czyli jesteś starszą młodzieżą w sile wieku. Nic tylko przenosić góry! Nie, to zdecydowanie zły pomysł, zostaw je w spokoju, i tak inni zrobią to za ciebie, więc po co się wysilać? A dokąd się udać, żeby innym oko zbielało? Tylko Orla Perć! Rysy są stanowczo przereklamowane i jest tam za mało wypadków. Na Orlej Perci zginęło już 120 osób i koniecznie to podkreślaj, kiedy będziesz opowiadał o swym urlopie w Tatrach (oczywiście jeśli z niego wrócisz). Dodatkowo, jeśli jesteś zawałowcem, koniecznie musisz zaliczyć krok nad przepaścią na Granatach – znakomita okazja do pozbycia się kłopotów kardiologicznych raz na zawsze. Jeśli zaś masz lęk wysokości, wyleczysz go na drabince nad Kozią Przełęczą. Na zawsze. Na Kozim Szczycie uodpornisz się na schody w twoim wieżowcu i już nigdy nie będą ci się wydawać upierdliwe męczące i nudne. Aha, i koniecznie weź ze sobą papierosy, bo serducho lubi warunki ekstremalne. Do zobaczenia na Krzyżnem![5] Frajerzy na Orlej. Nie lepiej strzelić sobie piwko na Krupówkach? 41 – 60 lat – jesteś w wieku dojrzałym. Łażenie po górach to dla młodych, ty się już nałaziłeś, byłeś w końcu kiedyś na Ślęży, więc należą ci się luksusy. Wjedź więc na Morskie oko fasiągiem, czyli tym śmiesznym wozem, które ciągną znarowione, wiecznie buntujące się konie. Koń jest od tego, by pracował (przecież niebezpodstawnie mówi się, że ktoś haruje jak koń) i woził twoje sadło. To nic, że będą cię mijać dzieci na wózkach inwalidzkich i panie na zasłużonej emeryturze, są głupi to niech łażą. Na Morszczaku koniecznie musisz piernąć się w kosodrzewinie z piwem kupionym w schronisku za pół twojej wypłaty. Należy się, jak nagroda Beacie Szydło. Jeśli zaś lubisz emocje i nie boisz się zawału, stań w kolejce po bilet na Kasprowy. I tak go nie dostaniesz (może następnego dnia), ale wrażeń będziesz miał za wszystkie czasy. A przecież przyjechałeś tu przeżyć coś ciekawego, prawda? 61 i wyżej – tylko Gubałówka! Wchodzić nie trzeba, można wjechać kolejką linową, szczyt luksusu. Na samym szczycie możesz kupić balonik wnukowi bądź snickersa dla siebie (jeśli jeszcze masz zęby) i pooglądać sobie stoiska z badziewiem i tym, co nie sprzedało się na plaży w Mielnie. Niestety, nie na wszystko wystarczy ci emerytury. Aha, i schodzisz pieszo, bo się spłukałeś do końca roku. To kosztuje tylko 4 złote, bo jakiś góral uznał, że łąka jest jego i kasuje dutki. Ale nie przejmuj się, jest i tak taniej niż dziwki na Krupówkach, no i AIDS raczej nie złapiesz. Jak już ci się znudzi, możesz pochodzić sobie po Dolinie Kościeliskiej lub Chochołowskiej by podeptać pooglądać kwitnące krokusy, do których koniecznie musisz podjechać taksówką. Innych wydatków już nie będzie. Jeśli góry znasz…[edytuj • edytuj kod] z widzenia, np. widziałeś w telewizji albo na zdjęciu w podręczniku geografii, odpuść sobie Tatry w ogóle. Na prostych trasach jest tłok jak na Marszałkowskiej, a na trudnych nie dasz sobie rady, bo można skręcić nogę albo spaść w przepaść. Tak tak, to nie są żarty, tu naprawdę bywają wypadki mrożące krew w żyłach, a śmierć czai się nawet w krwiożerczej kosodrzewinie. Pójdź na stację w Zakopanem, wsiądź w pociąg do Jeleniej Góry i jedź zaliczać Karkonosze. Tłok też jest, ale przynajmniej góry są o wiele bardziej bezpieczne. No i możesz wpaść do Czech na piwo, co w Tatrach nie jest możliwe. Zaś słowackie piwo szczerze i z całego serca odradzamy. trochę, bo w podstawówce zaciągnęli cię na Ślężę lub Turbacz – masz jakąś legitymację (nieważne, że podrobioną), żeby chodzić po górach. Nosal zdecydowanie leży w twoim zasięgu. Jeśli poobijałeś się już we wrocławskich czy warszawskich tramwajach, a ponadto umiesz wstawać o czwartej rano, możesz przejechać się kolejką na Kasprowy Wierch. Tylko na Kasprowym nie skręcaj w prawo, bo się władujesz w Świnicę i dupa zimna, a w najlepszym przypadku mocno poobijana. Przecież nie jesteś samobójcą, no nie? A jak już na nic innego nie masz ochoty, możesz pochodzić sobie Ścieżką nad reglami. Co prawda nudne to jak cholera, mało widać, ale przecież trenujesz przed Rysami. Jak już tam wejdziesz (koniecznie od słowackiej strony, bo łatwiej), to się napatrzysz. dobrze, bo mieszkasz na dziesiątym piętrze, a ktoś zajał windę, a dodatkowo kiedyś rodzice wciągnęli cię na Śnieżkę, możesz się przejść na Rysy[6]. Możesz wziąć ze sobą czekan, będzie czym przywalić, jak spotkasz swojego nielubianego szefa. Co prawda na Rysy włażą tłumy, ale we mgle i nad przepaścią nie takie rzeczy się działy. Tylko pamiętaj, ja do niczego nie namawiałem! Jeśli jesteś erotomanem, tym bardziej to trasa dla ciebie, zawsze możesz udzielić pomacy pomocy jakiejś Grażynie, której złamała się szpilka albo przestraszyły ją kopulujące kozice[7]. Okazji na udany podryw jest zatrzęsienie. Inną alternatywą jest wejście na Przełęcz pod Chłopkiem przez Kazalnicę, ale trzeba się zdrowo namęczyć, TPN oszczędzał na łańcuchach i nie ma żadnego schroniska po drodze, więc piwo trzeba targać na plecach. Jaki sens? Jak Polskie Tatry nie robią już na tobie najmniejszego wrażenia, możesz wybrać się w te słowackie i spróbować zdobyć takie kolosy jak Gerlach czy Łomnica. jesteś urodzonym góralem albo turystą z Nepalu – nic tu po tobie. Niby najtrudniejsza Orla Perć będzie cię tylko wkuć, bo zatłoczona i prawie płaska. Yeti też nie znajdziesz, najwyżej pijanego Janusza, który wyskoczy z półlitrówką z kosodrzewiny. Giewont? Przecież wyższy był pagórek na twojej drodze do szkoły… Możesz najwyżej wybrać się na Gerlach, ale wymaga to opłacenia przewodnika, który umie mniej niż Ty. Zobacz też[edytuj • edytuj kod] gdzie nie jechać na wakacje jak chodzić po Karkonoszach jak podróżować autostopem po Norwegii Przypisy ↑ I później zawinie ją w sreberka ↑ To jest przełęcz, co nie znaczy, że tam jest nisko! ↑ Nawet będzie się zastanawiała nad ślubem, bo uwielbia twardzieli ↑ To taka droga na skróty ↑ Koniec Orlej Perci, co nie znaczy, że koniec trudności… ↑ Pamiętaj, że po słowackiej stronie są wyższe! ↑ A co, im też się należy! p • eTurystykaObiekty turystyczneBałtyk • Bieszczady • Giewont • Sudety • Ślęża • Śnieżka • TatryPoradnikiGdzie nie jechać na wakacje • Jak chodzić po Karkonoszach • Jak chodzić po Tatrach • Jak napisać przewodnik • Jak podróżować autostopem po NorwegiiSprzętGPS • Kompas • Latarka • Mapa • Namiot • Plecak • Przewodnik turystycznyTuryściJanusz turystyki • TurystaInneGeocaching • Hotel • Konserwa turystyczna • Marsz na orientację • Parawaning • Szlak turystyczny • Wycieczka szkolna
Spełniło się nasze marzenie, 09,2020 przeszliśmy pierwszy kawałek Orlej Perci z Zawratu do Koziego Wierchu.W następnym roku chcemy zrobić resztę, czy nam się
Zamieszczamy dokładny opis najtrudniejszego szlaku w polskich Tatrach wraz z ciekawym filmem obrazującym jego Perć to dziś nazwa znana każdemu miłośnikowi Tatr. Pomysłodawcą utworzenia szlaku był Franciszek Henryk Nowicki, poeta okresu Młodej Polski i taternik. Samo wytrasowanie go odbyło się w latach 1903-1906 dzięki nakładom Towarzystwa Tatrzańskiego, księdza Walentego Gadowskiego oraz kilku górali. Na cześć powstania szlaku ks. Gadowski umieścił w ścianie Zawratowej Turni figurę Matki Boskiej o wysokości 122 cm, która zachowała się po dzień Orla Perć obejmowała szlak od Zawratu, poprzez Kozi Wierch, Granaty, Krzyżne, Wołoszyn aż Polany pod Wołoszynem. Odcinek Krzyżne-Polana pod Wołoszynem został jednak zamknięty w 1932 całej znakowanej na czerwono trasy (bez czasu dojścia na grań) zajmuje ok. 8 godzin. Choć przejście jej całej w jeden dzień jest możliwe dla najbardziej sprawnych turystów, lepiej podzielić ją na dwie części: Zawrat-Granaty oraz Granaty-Krzyżne. Należy pamiętać, że na odcinku od Zawratu na szczyt Koziego Wierchu szlak jest Orlej Perci wyznaczono miejsca, z których zejść można do położonych poniżej dolin (szczególnie przydatne w przypadku załamania pogody). Są to:– Kozia Przełęcz (żółty szlak do Doliny Gąsienicowej lub Doliny Pięciu Stawów Polskich)– Kozi Wierch (czarny szlak do Doliny Pięciu Stawów Polskich)– punkt ponad Żlebem Kulczyńskiego (czarny szlak do Doliny Gąsienicowej)– punkt pod wierzchołkiem Zadniego Granatu (zielony szlak do Doliny Gąsienicowej)– Skrajny Granat (żółty szlak do Doliny Gąsienicowej)Zachęcamy do obejrzenia filmu z przejścia Orlej Perci autorstwa Adama Zięby, jak również przeczytania zamieszczonego poniżej opisu PERĆ – OPIS SZLAKU:Zawrat – Kozi Wierch (2 godz. 50 min)Wędrówkę Orlą Percią zaczynamy na przełęczy Zawrat, na którą wejść można z Doliny Gąsienicowej (opis szlaku) lub z Doliny Pięciu Stawów Polskich (opis szlaku). Odchodzi tu także trasa na Świnicę, my kierujemy się w przeciwną stronę. Pierwszy odcinek nie zwiastuje dalszych trudności. Podchodzimy łatwą granią na Mały Kozi Wierch (2228 m jedynie tuż pod szczytem pomagamy sobie łańcuchami. Na wierzchołku meldujemy się po ok. 15 minutach, warto spędzić tu dłuższą chwilę, gdyż panorama bije na głowę tę z Małego Koziego Wierchu schodzimy ostro w dół na Zmarzłą Przełączkę Wyżnią (2201 m przez krótki odcinek tuż nad przepaścią. Szlak przechodzi tu na północną stronę grani, prowadząc dalej przez charakterystyczny Żydowski Żleb, zwany także Honoratką. Miejsce to jest dość wymagające, dużą ostrożność zachować należy szczególnie przy zalegających często płatach śniegu lub mokrych skałach. Cały czas towarzyszą nam oczywiście opuszczeniu żlebu czeka nas trawers zboczy Zmarzłych Czub. Idziemy najpierw wąską ścieżką, następnie zaś przez wielkie ukośne płyty. Po lewej stronie mamy przepaść, warto uważać zatem na wszelkie poślizgnięcia. W dalszym ciągu asekurując się łańcuchami schodzimy na Zmarzłą Przełęcz (2126 m Jest tu więcej miejsca na odpoczynek, wspaniale prezentuje się słynna południowa ściana Zamarłej Turni, kultowa wśród taterników. Znakiem charakterystycznym przełęczy jest 3-metrowy skalny „chłopek”, sprawiający wrażenie mało stabilnego. W rzeczywistości wielu próbowało już go przewrócić, a „chłopek” jak stał, tak Zmarzłą Przełęczą przechodzimy wygodnym tarasem pod szczytem Zamarłej Turni. Wkrótce szlak zakręca w prawo, wznosząc się teraz znacząco ku górze. Wchodzimy w ścianę ubezpieczoną łańcuchami oraz drabinką z klamer. Dalej idziemy po głazach, już mniej stromo, docierając wreszcie do jednego z najpopularniejszych i wzbudzających najwięcej emocji miejsc na Orlej Perci. Przed nami zejście zawieszoną nad przepaścią drabinką, opadającą ku Koziej Przełęczy. Trudności są tu oczywiście podobne jak w przypadku każdego innego zejścia po drabinie, główną rolę odgrywa natomiast aspekt psychiczny. Na końcu drabinki stawiamy duży krok w lewo, na niewielką półkę skalną. Po łańcuchach, ostro w dół, schodzimy na Kozią Przełęcz (2137 m przełęczy jest bardzo wąskie, miejsca na odpoczynek niewiele. W lewo odbija żółty szlak do Doliny Gąsienicowej, w prawo zaś do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Orla Perć biegnie początkowo równolegle z tym drugim. Skręcamy zatem w prawo, wędrując dalej wąską, mocno eksponowaną ścieżką. Cały czas trzymamy się przykutego do skał łańcucha, a następnie klamer ułatwiających zejście stromym kominkiem. Niebawem docieramy do punktu rozwidlenia szlaków – żółty wiedzie w dół w stronę Dolinki Pustej, czerwony odbija w lewo, mocno pod podejście na Kozie Czuby. Przed nami niemal pionowa ściana, którą pokonujemy za pomocą kolejnej drabinki z klamer. Dalszy odcinek jest dobrze ubezpieczony łańcuchami i nie powinien przysporzyć znaczących problemów. Po około 50 minutach od Koziej Przełęczy osiagamy grań Kozich Czub. To szczyt o trzech wierzchołkach, z których najwyższy wznosi się na 2266 m Widoki zapierają dech w piersiach, warto zatem zafundować sobie dłuższy odpoczynek. Tym bardziej, że to nie koniec nami być może najtrudniejszy etap całej wycieczki, jakim jest zejście na Kozią Przełęcz Wyżnią (2240 m Szlak wiedzie pionową rynną, w całości ubezpieczoną łańcuchami i klamrami. Mimo to, chwilami trzeba się mocno natrudzić, aby znaleźć właściwy punkt podparcia. Na samej przełęczy miejsca jest niewiele, a po obu stronach mamy zacnych rozmiarów przepaść. Szybko rozpoczynamy więc końcowe podejście na Kozi Wierch. Pniemy się długim, niezwykle stromym kominem doprowadzającym pod szczyt. Jeszcze ostatnie, znacznie łatwiejsze przejście po głazach i osiągamy wierzchołek (2291 m Wierch to najwyższy szczyt położony w całości na terenie Polski i zarazem najwyższy punkt Orlej Perci. Rozciągająca się stąd rozległa panorama obejmuje większą część Tatr, w dole malowniczo prezentują się natomiast Czarny Staw Gąsienicowy i jeziora w Dolinie Pięciu Stawów Wierch – Skrajny Granat (1 godz. 45 min)Z Koziego Wierchu schodzimy wąską ścieżką prowadzącą po południowej stronie grani. Początkowo idziemy równolegle z czarnym szlakiem, który niebawem odbija w prawo do Doliny Pięciu Stawów. My trzymamy się natomiast przypisanych Orlej Perci czerwonych znaków. Dalszy odcinek nie jest trudny, warto jednak uważnie pilnować przebiegu szlaku. Przechodzimy pod szczytem Buczynowej Strażnicy i po ok. 40 minutach docieramy na Przełączkę nad Buczynową Dolinką (2225 m skręca tu w lewo, biegnąc w dół Żlebem Kulczyńskiego. Jest dość stromo i często ślisko. W tej części żleb nie zawiera żadnych sztucznych ułatwień, w niektórych miejscach przyda się jednak pomoc rąk. Po kilkunastu minutach osiągamy punkt, w którym szlaki rozdzielają się. Czarny prowadzi dalej w dół, Orla Perć odchodzi w teraz w poprzek zboczy Czarnych Ścian, szybko dochodząc do podnóża 20-metrowego kominka pod Czarnym Mniszkiem. Przed nami najtrudniejszy etap wycieczki. Komin jest bardzo stromy, lecz dobrze ubezpieczony licznymi łańcuchami i klamrami. Po jego pokonaniu ścieżka znów przechodzi w trawers skalistych Czarnych Ścian, już bez większych przeszkód po drodze. Kawałek przez Zadnim Granatem z lewej strony dołącza zielony szlak, prowadzący od Koziej Dolinki. Stąd łatwą granią docieramy na najwyższy wierzchołek Granatów (2240 m szczytu schodzimy wąską ścieżką, miejscami po prawej stronie mamy umiarkowaną ekspozycję. Dochodzimy na Pośrednią Sieczkową Przełączkę (2218 m a następnie łatwą granią na Pośredni Granat (2234 m Dalej idziemy w dół po głazach, częściowo pomagając sobie rękami. Podłoże jest dość kruche, warto więc zachować ostrożność. Przez krótki odcinek przechodzimy wąską ścieżką tuż przy skale, do której przymocowano metalową docieramy w okolice Skrajnej Sieczkowej Przełączki (2197 m gdzie znajduje się kolejne ciekawe miejsce na trasie naszej wędrówki. To głęboka na kilkadziesiąt metrów i szeroka na kilkadziesiąt centymetrów szczelina, nad którą wykonać trzeba duży krok. Dla zwiększenia bezpieczeństwa wisi nad nią łańcuch. Jeśli ktoś nie czuje się pewnie z tego typu atrakcjami, szczelinę można obejść dołem, po Skrajnej Sieczkowej Przełączki opada cieszący się złą sławą Żleb Drege’a. Jego nazwa pochodzi od nazwiska warszawskiego studenta Jana Drege’a, który w 1911 roku zginął próbując zejść pozornie łatwym terenem w stronę Doliny Gąsienicowej. Warto wiedzieć, że trawiaste w górnej części zbocza kończą się niżej groźnym urwiskiem. W żadnym wypadku nie należy tu zbaczać z wytyczonego już bez większych problemów, po dobrze wyrzeźbionych skałach wchodzimy na wierzchołek Skrajnego Granatu (2225 m To najniższy szczyt całego pasma, jednak oferujący bodaj najciekawsze widoki. Szeroka panorama obejmuje trzy pobliskie doliny: Gąsienicową, Pańszczycę, Pięciu Stawów Polskich, poza tym Giewont, Kościelec, Świnicę, Orlą Perć, a w oddali najwyższe wzniesienia Tatr Granat – Krzyżne (2 godz. 15 min)Dalszy etap trasy jest trudniejszy niż poprzedni. Już początek wędrówki wymaga od nas dużego skupienia. Zejście ze Skrajnego Granatu prowadzi dość stromym zboczem, opadającym w stronę Dolinki Buczynowej. Fragment ten ubezpieczony jest licznymi łańcuchami. Następnie idziemy wzdłuż grani, po prawej stronie towarzyszy nam miejscami duża ekspozycja. Szczególną ostrożność warto zachować przy trawersie ukośnych płyt skalnych, jest tu bowiem wąsko i stromo. Po dość kruchym terenie dochodzimy wkrótce na Granacką Przełęcz (2145 m położoną pomiędzy Skrajnym Granatem a Orlimi skręca tu w lewo, biegnąc w dół żlebu opadającego w kierunku Doliny Pańszczycy. Szybko napotykamy pierwszą przeszkodę do pokonania. To dwumetrowa dziura, którą obejść można wąskimi półeczkami przy ścianie asekurując się łańcuchem lub po przeciwnej (lewej) stronie – ten wariant wydaje się jednak bardziej ryzykowny ze względu na śliskie chwili odbijamy w prawo. Wytyczona trasa trawersuje zbocza Wielkiej i Małej Orlej Turniczki (miejscami znaczna ekspozycja), doprowadzając nas do kilkumetrowej drabinki. W przeciwieństwie do jej odpowiedniczki znad Koziej Przełęczy, tym razem idziemy drabinką w górę. Następnie po skałach, pomagając sobie łańcuchami podchodzimy na Orlą Przełączkę Orla Perć biegnie po południowej stronie grani, poniżej szczytu Orlej Baszty. Dość wąska ścieżka urywa się stromym kominem skalnym, którym schodzimy przy pomocy zamontowanych klamer (oraz łańcucha). Po przejściu tego wymagającego odcinka docieramy na przełęcz zwaną Pościelą Jasińskiego (2125 m gdzie można nieco odpocząć. Przed nami bowiem kolejny wymagający etap prowadzi najpierw w dół po kruchym podłożu, a następnie w górę, trawersując północne zbocza Buczynowych Czub. To chyba najtrudniejsze miejsce w tej części Orlej Perci. Ukośne płyty skalne stromo opadają ku Dolinie Pańszczycy, wymuszając zachowanie maksymalnej koncentracji przy stawianiu kolejnych kroków. Przez cały czas trzymamy się oczywiście łańcuchów. Po pokonaniu tego odcinka przechodzimy z powrotem na południową stronę grani, osiągając niebawem Przełęcz Nowickiego (2105 m oddziela Buczynowe Czuby od Wielkiej Buczynowej Turni, którą będziemy teraz omijać. Na początek podchodzimy w górę porośniętej miejscami trawami rynny, tuż obok ciekawej, strzelistej formacji skalnej. Dalej trasa obniża się, kontynuując trawers południowych zboczy. Przechodzimy przez wąskie wcięcie w skałach, za którym czeka nas dość niewygodne i strome zejście. Rynna ubezpieczona jest łańcuchami, ale trzeba się mocno natrudzić ze znalezieniem właściwych punktów pewnym czasie docieramy do pokaźnego żlebu, opadającego w kierunku Buczynowej Dolinki. Po głazach, kolejnym wymagającym kominku, wędrujemy w dół, osiągając najniżej położony punkt całej Orlej Perci (ok. 2050 m Szlak odbija w tym miejscu ostro w górę. Podejście po długim ciągu łańcuchów nie jest szczególnie trudne technicznie, lecz dość męczące. W niektórych miejscach musimy podciągnąć się trzymając w ręku końcu wychodzimy na grań w okolicy Małej Buczynowej Turni (2172 m Dalej idziemy już o wiele łatwiejszym terenem, wciąż towarzyszą nam jednak przepaście, więc warto zachować ostrożność. Trawersując trawiaste zbocza mijamy kolejno skalistą turnię Ptaka i Kopę nad Krzyżnem i kamiennym chodnikiem docieramy na samo Krzyżne (2112 m Krzyżne to jeden z najciekawszych punktów widokowych w polskich Tatrach. Szczególnie pięknie prezentuje się stąd Dolina Pięciu Stawów Polskich i położona nieco niżej Wielka Siklawa, największy polski wodospad. Widać także najwyższe szczyty Tatr Wysokich z Gerlachem na czele. Z Krzyżnego zejść można na dwa sposoby: do Doliny Pięciu Stawów Polskich lub Doliny Gąsienicowej przez Dolinę Buczynowe Czuby film Granaty Kozi Wierch Kozia Przełęcz Krzyżne Orla Baszta Orla Perć przebieg szlaku szlak Tatry Zawrat Żleb Kulczyńskiego
. 362 275 214 190 203 101 214 93
krok nad przepaścią orla perć