Napisz opowiadanie serce choćby na chwilę. 8 października 2019 16:01. Przykładowy opis przyrody w panu tadeuszu. 26 października 2019 02:39. Opis obrazu lecą
Piątkowy poranek w moim domu, taki podobny do wszystkich poranków rozpoczynających mój dzień od kilku miesięcy. Od kiedy mieszkanie po moich rodzicach,czyli mój tzw. dom rodzinny, o ile domem można nazwać maleńkie mieszkanko w wieżowcu na dziesiątym piętrze na szczecińskim osiedlu - szczyt, ale chyba nie marzeń - a jednak od kiedy stało się naprawdę moje, od kiedy udało mi się je urządzić "po mojemu", czuję każdy dzień w nim spędzony jakoś inaczej, pełniej, szczęśliwiej. I lubię, kiedy budzi mnie wschód słońca otwierającego swoje czerwone, pomarańczowe i wreszcie złote oko nad budynkami, drzewami , osiedlami od lat zabudowującymi mój horyzont...Słoneczne mrugnięcia wślizgują się do mojego pokoju, głaszczą mnie po policzku, zachęcają do za nimi do mojej małej kuchenki i wpadam w zachwyt, widząc, jak smugi światła leniwie przeszukują zakamarki,myszkują, szukając czegoś na blacie, szafkach, sięgając do "najdalszych" zakątków i rozświetlając je półmroku zaczyna wyłaniać się nowy pokoju dobiegają mnie wciąż niezrozumiałe, ale jakże miłe dla ucha francuskie dialogi z TV5MONDE, którą włączam, żeby złapać akcent, jakieś nowe słówko, czy wreszcie zrozumieć zawiłości francuskiej składni...Woda w czajniku bulgocze, by za chwilę zamienić się w napój o miodowej barwie, którego smak podkreślony zostaje plasterkiem cytryny i delikatnością filiżanki z białej porcelany w drobne kwiatki i motylki, którą dostałam od pewnej wdzięcznej mi osoby.(Kiedy byłam w Wersalu w tamtejszym sklepiku kupiłam sobie do kompletu kubek w niemal identyczny wzór z monogramem Marii Antoniny, która niestety została ścięta przez rewolucjonistów).Zasiadam na moim wysokim "prowansalskim" hokerze i popijając poranną herbatę niespiesznymi łykami przyglądam się miastu z idący do pracy podążają szybkim krokiem, ci z psami zatrzymują się, pozwalając zwierzynie zażyć jeden za drugim suną, wioząc swoich pasażerów ku miejscom, które nadadzą sens ich dzisiejszemu wysiłkowi. Przede mną przelatują majestatycznie jakieś mewy,czasem para gołębi, sroka, gawron i inne, drobniejsze się ich rozpostartym skrzydłom i przez chwilę fascynuje mnie zjawisko grawitacji, która nijak się ma do zawieszonego w powietrzu ptaka, któremu nawet nie chce się machać skrzydłami! Dopijam ostatni łyk bursztynowego napoju i zwlekam się niechętnie z słońce próbuje mnie zatrzymać, łapiąc swymi długimi, świetlistymi rękoma za szlafrok. "Nie, niestety, muszę już iść, bo spóźnię się do pracy" odpowiadam mu w myślach i próbuję się wspomnienie chciałabym zapamiętać. Życie przecież toczy się tak szybko i wciąż coś się w nim zmienia...
Specjalista zbierze wywiad obejmujący, poza zgłaszanymi dolegliwościami także kontekst rodzinny i aktualną sytuację życiową. Na podstawie tych danych postawi adekwatną diagnozę i wskaże dalsze możliwości leczenia. Poniżej znajdziesz do nich odnośniki: Czy możliwe, że mam nerwicę serca? – odpowiada Mgr Bożena Waluś.Powrót do domu Opowiadanie wigilijne Rafał Wereżyński Jego oczy wydawały się jakieś zamglone. Choć siedział w autobusie pełnym ludzi, nie widział nikogo. I bynajmniej nie dlatego, że miał kłopoty ze wzrokiem. Jego wzrok działał bez zarzutu. Mimo to Adam nie był w stanie dostrzec współpasażerów, bo był pochłonięty czymś znacznie – jego zdaniem – ważniejszym: własnymi myślami. W jego głowie tłoczyła się kolejka myśli domagających się uwagi. Gdy rozważył jedną, od razu zastępowała ją kolejna. Jego mózg pracował jak maszyna sortująca, która jak dotąd służyła mu bez zarzutu. Lecz tego pamiętnego dnia wszystko się zmieniło. Był 24 grudnia. Nic nie wskazywało na to, że dzień ten okaże się inny. Wszystko wydawało się tak cudownie i błogo znajome. Jak co dzień, Adam mógł wspominać wydarzenia dnia minionego, rozpatrywać perspektywy na nadchodzący dzień, porządkować w głowie listę obowiązków, a gdy – o zgrozo – pojawiała się chwila bez-myślenia, wystarczyło wyjąć telefon i sprawdzić, ile osób polubiło jego ostatnie zdjęcie na Facebooku. Tego dnia jednak cały wszechświat sprzysiągł się przeciwko niemu i robił wszystko, by zakłócić harmonogram wspomnień i planów kłębiących się w poczekalni jego zapracowanej głowy. Wszystko zaczęło się od spotkania ze znajomą. Choć Adam dokładał wszelkich starań, by pozostać anonimowy w tłumie pasażerów, tego dnia nie udało mu się ukryć. Mimo że miał spuszczoną głowę i oczy wlepione w telefon, nagle usłyszał znajomy głos Anielki: – „Cześć! Jak dobrze cię widzieć!”. Adam nie miał ochoty na poranne pogawędki, więc podniósł głowę dość ostrożnie, mając wciąż nadzieję, że Aniela mówi do kogoś innego. Niestety rozpromieniona trzydziestoletnia brunetka, znajoma z sąsiedztwa, a niegdyś dobra przyjaciółka z czasów szkolnych, patrzyła wprost na niego. Akurat zwolniło się miejsce siedzące tuż obok, więc Anielka usiadła i od razu zaczęła z przejęciem mówić: – „Wiesz, przydarzyło mi się wczoraj coś cudownego. Musisz to usłyszeć…”. I zaczęła opowiadać o spotkaniu człowieka, który poruszył jej serce. Adam sprawiał wrażenie, że słucha, czasami nawet wydobywał z siebie jakieś zdawkowe: „aha”, ale w rzeczywistości jego umysł przyjmował w tym czasie petentów – kolejne myśli stłoczone w poczekalni jego bardzo zaabsorbowanej głowy. Jedno zdanie Adam usłyszał jednak dość wyraźnie, gdyż Aniela wypowiedziała je kilka razy: – „Uważaj na znaki. Wszechświat chce ci coś podarować”. Nie rozumiał, co miała na myśli i odetchnął z ulgą, gdy w końcu pożegnała się i wysiadła z autobusu. Mógł znowu bez zakłóceń oddawać się rozpracowywaniu w głowie strategii działań na najbliższe godziny. Nie było tam miejsca na żadne „znaki”, poza tymi, które sam postawił na drodze do wyznaczonego sobie celu. I tak było tym razem. Droga do pracy miała z góry określoną sekwencję: przejść przez ulicę, kupić kawę, przejść kolejną ulicę, wejść do biurowca i wjechać windą na 12 piętro. Czynności te nie wymagały zbyt wielkiego wysiłku ani koncentracji, więc Adam mógł po drodze dalej snuć plany i opracowywać sposoby na ich realizację. Tego dnia jednak wszechświat miał wobec niego inne zamiary. Po wyjściu z autobusu Adam natknął się na nietypowego żebraka, który miał tylko jedną nogę i na tej jednej nodze… tańczył. Wydawał się wcale nie przejmować swoim kalectwem. Wręcz przeciwnie, sprawiał wrażenie, jakby nie posiadał się z radości. Jego pląsy i podskoki były tak zwinne i pełne uroku, że zdołał nawet zwrócić uwagę Adama. Przez głowę Adama przebiegła nieplanowana myśl, która wepchnęła się przed kolejkę: – „Dlaczego on się tak cieszy?”. Wyrwany z rytmu aż na dwie długie sekundy, Adam pozbierał się jednak szybko i zapomniawszy o incydencie, ruszył dalej, na drugą stronę ulicy po cappuccino na wynos. W kawiarni spotkała go kolejna niespodzianka. Znajomy mu barista uśmiechnął się, podając mu kawę, i powiedział: – „Wesołych Świąt”. Niby nic takiego, wszyscy tak przecież mówią 24 grudnia. Ale w uśmiechu i głosie młodzieńca za ladą było coś takiego, że na chwilę wszystkie myśli Adama się rozpierzchły. Mózg, przyzwyczajony do przetwarzania tysięcy informacji na sekundę, jakby na chwilę się zatrzymał. Adam poczuł dziwne ciepło w klatce piersiowej, a następnie panikę w całym ciele. Natychmiast przywołał się do porządku. Pospiesznie wyszedł z kawiarni, starając się zapomnieć o tym zdarzeniu i znowu pozbierać myśli. Podczas gdy czekał na światłach, by przejść na drugą stronę ulicy, wszystkie dobrze mu znajome plany i idee powróciły do kolejki w poczekalni jego nieustannie pracującej głowy. Znów mógł prowadzić wewnętrzny dialog z kolegami w pracy, rozmyślać o ostatnich świątecznych zakupach i zastanawiać się, jak to będzie dzisiaj podczas Wigilii… Tok jego rozważań znów jednak został bezpardonowo i niespodziewanie przerwany. Coś szarpało Adama za połę płaszcza, próbując zwrócić jego uwagę. Zmuszony do reakcji, spojrzał w dół i zobaczył mniej więcej pięcioletniego ubranego w sweterek, dżinsy i kapcie chłopca, który drżąc nieco z zimna powiedział: – Proszę pana, zgubiłem się. Nie wiem, jak wrócić do domu. W ułamku sekundy skrzętnie poukładana w głowie Adama sekwencja myśli i planów znów utraciła swą ciągłość… – A gdzie twoi rodzice? – zapytał Adam, zmuszając się do uprzejmości, choć wiedział, że nie ma na nią zbyt wiele czasu, bo za kilkanaście minut zaczynał pracę. – W domu! – odparł chłopiec. – I wypuścili cię samego? – zapytał Adam z niedowierzaniem. – Nie, sam wyszedłem. Chciałem im zrobić psikusa. – No i zrobiłeś. Na pewno się teraz martwią. A gdzie mieszkasz? – Chyba gdzieś tam. – chłopiec wskazał kierunek przeciwległy do biurowca, w którym Adam za chwilę powinien się znaleźć. „Nie mam na to czasu, ale przecież nie mogę zostawić chłopca samego” – pomyślał Adam. W tamtym momencie zwyczajowa kolejka myśli została wyparta w trybie awaryjnym przez jedną ideę: „jak najszybciej pomóc chłopcu, żeby równie szybko wrócić do pierwotnego planu, czyli drogi do pracy”. Zaprzągł więc cały swój logiczny umysł do akcji ratunkowej. Adam wiedział, że temperatura powietrza wynosiła około 5 stopni Celsjusza, więc nie było zbyt zimno, ale wystarczająco zimno, żeby chłopiec przemarzł, gdyby szedł z daleka. Choć malec trząsł się odrobinkę, to nie wyglądał na zmarzniętego. Jego dom musiał być więc gdzieś blisko. Oczywiście chłopiec mógł przez jakiś czas biec i przez to nie czuć zimna, ale nie wyglądał też na zadyszanego ani zgrzanego. Sprawiał wrażenie, jakby dopiero co wyszedł z domu. – Jak dawno temu wyszedłeś z domu? – Przed chwilą. – Dobrze, a mieszkasz w wysokim bloku, czy w kamienicy? – zapytał Adam, jednocześnie lustrując wzrokiem okolicę. – W wysokim bloku na 2 piętrze. Krąg poszukiwań od razu się zawęził. Oprócz biurowca, w którym pracował Adam, w najbliższej okolicy stał bowiem jeszcze tylko jeden wysoki budynek dwie przecznice za kamienicą, przy której obecnie się znajdowali i która właśnie go zasłaniała. Adam zdziwił się, jak chłopiec mógł zapomnieć drogę do domu. Wprawdzie na ulicy był spory zgiełk i dużo ludzi, ale to przecież nie powinno być dla pięcioletniego chłopca aż tak dużą przeszkodą. Adam nie zastanawiał się jednak nad tym dłużej niż sekundę, tylko chwycił chłopca za rękę i powiedział: – Chyba wiem, gdzie jest twój dom. Chodźmy! I poszli. Okrążyli kamienicę i rzeczywiście, dwie przecznice za nią stał duży blok mieszkalny. Gdy zbliżali się do klatki schodowej, chłopiec zaczął zwalniać kroku, jakby jego nogi stały się cięższe. Adam zatrzymał się: – Poznajesz? Czy tutaj mieszasz? Chłopiec wydał z siebie ciche potwierdzające „ehe”. – No to chodźmy – ucieszył się Adam. Choć chłopiec nadal stawiał opór, Adam nie miał czasu na zabawy, więc pociągnął malca za rękę do środka. Gdy stali, czekając na windę, chłopiec bąknął pod nosem: – A jeśli oni nadal się kłócą? – Kto? – Moi rodzice. Bardzo krzyczeli na siebie dziś rano. W głowie Adama zaczęła świtać myśl, że zagubienie chłopca nie musiało być zwykłym psikusem. Może chłopiec od czegoś uciekał. – Ale przecież chciałeś wrócić do domu. Tam są twoi rodzice. To twój dom. – Tak, ale jak wrócę, to znowu zaczną krzyczeć. Zawsze, gdy się chowam – w lesie albo w domu – i nie mogą mnie znaleźć, to przestają się kłócić. A jak jestem w pobliżu, to zawsze się kłócą. – Na pewno nie kłócą się przez ciebie. – Właśnie, że przeze mnie. – Na pewno nie przez ciebie. – A skąd wiesz? – Bo dzieci nigdy nie są winne. Dorośli kłócą się, bo mają swoje niezałatwione sprawy. Wyjaśnienie to uspokoiło na chwilę chłopca, a Adam zdziwił się, że przyszła mu do głowy taka myśl, zwłaszcza, że sam nie miał najlepszych relacji z rodzicami, a kiedyś jako dziecko obwiniał się za ich rozstanie. Tymczasem przyjechała winda, a ze środka wypadła dwójka trzydziestolatków. Na widok chłopca oboje krzyknęli: „Adasiu!”. Ale wcale nie do niego, lecz do dziecka. Dopiero teraz Adam zdał sobie sprawę, że zapomniał nawet spytać chłopca, jak ma na imię. I gdy patrzył na dwójkę rodziców ściskających z radości swego synka, trochę się sam dziwił, że w ogóle się na chłopca nie gniewali. Po prostu z całego serca cieszyli się, że się znalazł. Po krótkiej chwili wyściskiwania się na środku korytarza, tata Adasia wyprostował się i zmierzył wzrokiem od stóp do głów dorosłego Adama, jakby sam nie wiedział, czy dać mu w zęby, czy podziękować. Adam przypomniał sobie wiadomości o porywanych dzieciach i pospieszył z wyjaśnieniem: Państwa syn się zgubił i poprosił mnie o pomoc w znalezieniu domu. Więc mu pomogłem. Ale teraz muszę już iść do pracy. Pożegnał się więc z wdzięcznymi rodzicami i uszczęśliwionym chłopakiem, i po-spiesznie wyszedł z budynku. Coś się jednak w jego głowie zmieniło po tej przygodzie. Gdy przemierzał dwie długie przecznice w drodze powrotnej do swojego biurowca, nie pojawiły się ani razu myśli, które rozpracowywał jeszcze kilkanaście minut wcześniej. Poczekalnia w jego umyśle była prawie pusta. Mimo chwilowej dezorientacji Adam tym razem nie wpadł w panikę i nie próbował znaleźć zagubionych spraw i planów. Czuł dziwne ciepło i spokój w całym ciele. I nie chodziło wcale o to, że pomógł małemu chłopcu. Miał wręcz wrażenie, że to chłopiec pomógł jemu. Nie wiedział jeszcze dokładnie, w czym mu pomógł, ale coś się nagle zmieniło w jego sposobie postrzegania świata. Niby szedł tą samą ulicą, ale nie był już taki sam. I ulica, która do tej pory stanowiła zaledwie bierne tło jego drogi do pracy, również nie była już taka sama. Wszystko na niej tętniło życiem. Nie dlatego, że przemieszczało się po niej dużo ludzi i samochodów, ale dlatego, że Adam zaczął ją WIDZIEĆ. Zamiast śledzić swoje myśli, widział ulicę. Chwilę później zaś naprawdę zauważył swoich kolegów z pracy, a oni dostrzegli, że ich widział, bo uśmiechał się, jak nigdy dotąd i faktycznie z uwagą słuchał, co mieli do powiedzenia. – To pewnie dlatego, że dziś Wigilia. A może on jest chory? – mówili między sobą. Takie zachowanie było bowiem zupełnie niepodobne do Adama, jakiego pamiętali z dnia wczorajszego, pochłoniętego jedynie własnymi myślami i komputerem przy jego stanowisku pracy. „Ale oni się zmienili. Wszyscy są tacy mili. Pewnie dlatego, że idą święta” – myślał z kolei Adam, patrząc na swoich kolegów. Nie przyszło mu bowiem do głowy, że może to on się zmienił i dlatego widział wszystko inaczej. Tak samo było po wyjściu z pracy w drodze do domu. Ludzie, których mijał na ulicy, wydawali się jacyś bardziej kolorowi i pełni życia. Można by się zastanawiać, czy to ludzie niespodziewanie się zmienili, czy też dotychczas zamglone spojrzenie Adama nagle się wyostrzyło. A może stało się jedno i drugie? Adam nie chciał się nad tym zastanawiać. Nie czuł w ogóle potrzeby zastanawiania się nad czymkolwiek. Jak to możliwe? Przecież jeszcze dziś rano zastanawianie się, wspominanie, przewidywanie, planowanie i organizowanie wszystkiego w głowie było jego ulubionym zajęciem. Dlaczego gotów był to wszystko zamienić na wielką niewiadomą – na bezmyślne cieszenie się spacerem w centrum miasta? Adam nad tym również nie zamierzał się zastanawiać. Pytanie to trzeba by może zadać jednonogiemu tancerzowi, którego Adam spotkał ponownie, gdy wracał z pracy do domu. To ów pląsający radośnie kaleka jako pierwszy bowiem stanął dziś rano na drodze Adama, zakłócając na dwie długie sekundy jego uporządkowane i przewidywalne życie. Choć Adam szybko o nim wówczas zapomniał, to nie wiedział, że owe dwie sekundy zmieniły całą sekwencję wydarzeń w życiu Adama. Gdyby się wówczas na chwilę nie zatrzymał, to kilka minut później mały Adaś szarpałby za płaszcz kogoś zupełnie innego, a życie dorosłego Adama wyglądałoby tak jak dawniej. Była już czwarta po południu. Jednonogi tancerz wciąż skakał i pląsał z radosnym uśmiechem na ustach. Ludzie przechodzili obok niego dość obojętnie, spiesząc się do domów na Wigilię. Prawie nikt go nie zauważał. Ale Adam go zauważył. I tym razem przystanął na dłużej, by na niego popatrzeć. Wcale już go nie dziwiła radość na twarzy tego człowieka. Czuł bowiem tę samą radość w swoim sercu. Radość bez powodu. A może radość z tego, że jego oczu nie przykrywała dłużej mglista zasłona myśli. Radość z tego, że teraz niczego nie trzeba było rozważać ani planować. Radość z bycia w tej niepowtarzalnej i nieprzewidywalnej chwili, w której wszystko mogło się wydarzyć, jeśli tylko miało się otwarte serce i oczy. Jednonogi tancerz zatrzymał się. Gdy ich oczy się spotkały, Adam przypomniał sobie, co Aniela mówiła mu o „zwracaniu uwagi na znaki”, i o tym, że „wszech-świat chce mu coś podarować”. Uświadomił sobie, że znaki były w jego życiu zawsze i wszędzie, tylko ich nie zauważał, bo był zbyt zajęty myśleniem. Jak choćby przy codziennym kupowaniu kawy przed pójściem do pracy. Barista miał dla niego codziennie ten sam DAR, którego Adam bał się jednak przyjąć. Zamiast DARU, brał kawę, paragon i pędził dalej… za swoimi myślami. Teraz jednak, kilka minut po czwartej, Adam nie mógł znaleźć żadnej myśli, za którą warto byłoby popędzić. Miejsce myśli zajęło patrzenie. Adam więc patrzył i nie mógł się nadziwić, że to, co widzi, jest o wiele piękniejsze niż wszystkie jego myśli razem wzięte. Tancerz na ulicy, pani sprzedająca kwiaty, pasażerowie w autobusie, do którego chwilę później wsiadł… Wszyscy byli DAREM od wszechświata. I wszyscy dawali mu COŚ, co teraz Adam był gotów przyjąć. Przypominali mu o CZYMŚ, co zgubił dawno temu, gdy po raz pierwszy pogrążył się w myślach i przestał się śmiać z radości i płakać ze wzruszenia. Pokazywali mu drogę do CZEGOŚ, co było zawsze bardzo blisko, tak samo jako on pokazał dzisiaj chłopcu drogę do budynku, który znajdował się ledwie dwie przecznice dalej. Odkrywali przed nim COŚ, przed czym uciekał, ale CO w głębi duszy pragnął znaleźć, zupełnie tak, jak mały Adaś, który chował się przed rodzicami, ale jednocześnie chciał być odnaleziony. Rozglądając się po autobusie pełnym ludzi, Adam nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego kiedyś przed nimi uciekał, dlaczego chował się za swoimi myślami, dlaczego tak bardzo bał się spojrzeć na ludzi i zobaczyć, co mają mu do podarowania. Może było tak dlatego, że czuł się winny, zupełnie tak, jak mały Adaś, który wierzył, że rodzice kłócą się z jego powodu. Może myślał, że zrobił kiedyś coś złego i dlatego bał się powrócić tam, skąd wyszedł… Odpowiedź wydawała się być w zasięgu ręki. Adam już ją przeczuwał. Musiał sobie jedynie przypomnieć skąd wyszedł, gdzie był jego DOM? Czy był on w trzypokojowym mieszkaniu, do którego teraz wracał? Czy był on w ramionach żony, która na niego czekała z wigilijną kolacją? Czy był on we wspomnieniach z dzieciństwa? Raczej nie, bo wszystko, co kiedykolwiek myślał o swoim mieszkaniu, swojej żonie i swoich wspomnieniach z dzieciństwa, podobnie jak o ludziach w autobusie, okazało się tylko przykrywką. Wszystkie jego myśli przykrywały COŚ znacznie ważniejszego. I teraz zaczynał TO widzieć. Czuł się tak, jakby ocknął się z głębokiego snu. Adam rozglądał się po autobusie z niedowierzaniem i lekkim rozbawieniem. Jak mógł nie widzieć TEGO, co zawsze miał pod nosem? Jak mógł nie dostrzegać oczywistej prawdy, która biła mu teraz prosto w oczy? Jak mógł nie czuć tej radości i wzruszenia, która rozpierała go teraz tak bardzo, że miał ochotę wyściskać wszystkich w autobusie? Nawet tego pana, co siedział obok niego, pachniał czosnkiem i głośno rozmawiał przez telefon. Adam powstrzymał się jednak z okazywaniem wzbierających w nim uczuć, ponieważ nie chciał nikogo przestraszyć. Ale jedno mógł zrobić. Mógł patrzeć. A więc patrzył, jak nigdy dotąd. Patrzył na starszą panią siedzącą na przeciwko. Patrzył na nią tak, jak robią to często małe dzieci, bez wstydu, bez odwracania wzroku, bez zastanawiania się, co ta pani sobie pomyśli. Staruszka odwzajemniła mu spojrzenie. I wtedy zobaczył jej nieskończoną samotność i ogromne zmęczenie. Ale nie poprzestał na tym. Poszedł dalej, daleko poza swoje myśli o jej nakrapianej brązowymi plamami i pomarszczonej twarzy. Widział wyraźnie jej tęsknotę za DOMEM, którą tak bardzo ukrywała, zupełnie tak jak on kiedyś. Widział jej piękno poza historią wyrysowaną w jej przygaszonym spojrzeniu. Widział ją taką, jaka była. Sercem dotknął jej duszy. Czuł jakby znalazł w niej to COŚ, czego zawsze szukał. Znalazł DOM. Znalazł SIEBIE. Prawdziwego Siebie, o którym zapomniał wśród milionów zupełnie niepotrzebnych i nic nieznaczących myśli. Po prawym policzku staruszki powoli spływała łza. Jej oczy ożywiły się, a na twarzy pojawił się dawno zapomniany uśmiech. Jakby chciała powiedzieć: „Dziękuję. Dziękuję za przypomnienie”. *** Niech ten nadchodzący wigilijny i bożonarodzeniowy czas będzie dla Was Drogie Czytelniczki i Drodzy Czytelnicy spokojny, dobry i radosny oraz spędzony tak, jak lubicie. Bądźcie zdrowi, uważni i szczęśliwi. Życzymy Wam, aby to były wyjątkowe świąteczne dni pełne dobrych emocji i chwil, które warto pamiętać. Dziękujemy, że Jesteście … Życie i Podróże – Aneta i Sławek
Młodzi pisarze polecają sobie wzajemnie opowiadanie jako ćwiczenie pisarskie dobre na rozpęd w kierunku powieści. Zanim napiszesz powieść, wpraw się w opowiadaniu – bo przecież opowiadanie jest składnikiem każdej powieści. Bardzo często podobnego zdania pozostają różni pisarscy mentorzy, którzy promują wśród swoich uczniów opowiadanie jako wprawkę do więcej złożonych form literackich, bogatszych i w objętość, i w znaczenia. Przyjęło się traktować opowiadanie nie jako samodzielny, skomplikowany gatunek, lecz jako coś małego, prostego, zawężonego, być może nawet i błahego. Dziś obalę to podejście do opowiadania – na swój sposób wyjaśnię, jak można do opowiadania podejść, by odnaleźć w nim autentyczne wyzwanie i piękną, niezwykłą przygodę literacką… „Opowiadanie to krótki utwór epicki o prostej akcji, niewielkich rozmiarach, najczęściej jednowątkowej fabule, pisany prozą. Opowiadanie nie ma tak zwartej budowy jak nowela, o czym decydują postacie drugoplanowe, opisy i refleksje. Od noweli różni się luźną konstrukcją i brakiem obowiązujących w niej rygorów. Według innej definicji jest to podstawowa forma wypowiedzi narracyjnej, prezentująca narastanie w czasie toku zdarzeń, opozycyjna wobec opisu. Gatunek ten może zawierać w sobie inne gatunki oraz dialogi” – oto, jak definiuje opowiadanie poczciwa Wikipedia. Definicja ta zupełnemu laikowi pozwoli zorientować się mniej więcej, czyli powierzchownie, z jaką ogólną strukturą ma do czynienia, kiedy ktoś używa słowa „opowiadanie” w odniesieniu do literatury. Rzeczywiście opowiadanie to utwór epicki, prozatorski o raczej skromnej objętości. Faktycznie opowiadanie pod względem obszerności i formalnej, i merytorycznej – stanowi dzieło położone na drabinie ewolucji literackiej niżej od noweli (opowiadanie powstało wcześniej, tj. przed nowelą – Naprawdę opowiadanie możemy uznać za fundamentalną formę wypowiedzi, bo zanim ukształtował się język pisany, i zanim językiem pisanym zaczęto budować i zapamiętywać (utrwalać) treści literackie – ludzkość korzystała jedynie z języka mówionego. Homer, czyli Ślepiec, de facto był pieśniarzem – ponoć ten wielki umysł literacki nie posługiwał się pismem jako rejestrem myśli, lecz opowieścią, a więc komunikatem mówionym, a więc: opowiadaniem. Istotne jest również to, że opowiadanie musi prezentować jakieś narastanie czegoś – Wikipedia określa ten warunek jako „narastanie w toku zdarzeń”, ale to bardzo mylące uogólnienie… No więc problem definicji opowiadania zawartej w Wikipedii zasadza się nie tyle na błędności tej definicji, co na jej ogólności. A od uogólnienia do wyciągnięcia błędnych wniosków, płynących z indywidualnej interpretacji tego uogólnienia – krótka droga. Ponieważ opowiadanie stoi w opozycji do opisu, wytłumaczę najpierw dla porządku, czym jest opis. Otóż opis to taki tekst charakteryzujący dane zjawisko, osobę lub rzecz, który ujmuje to zjawisko jak gdyby w bezruchu oraz który umieszcza to zjawisko w konkretnym punkcie przestrzeni (literackiej). To znaczy, że opis – jak wynika z jego klasycznej definicji – z natury jest czymś nieruchomym, statycznym czy bezwładnym. Taka jest istota czy powinność opisu: opis potrzebuje wskazać np. człowieka (bohatera literackiego), uchwycić ilustrację tego człowieka w danej chwili opowiadanej historii i usytuować tę że daną chwilę na konkretnej matrycy, na konkretnej siatce zdarzeń fabularnych, czy na konkretnym tle fabuły – ta chwila opowiadanej przez pisarza fabuły musi jakoby zostać zatrzymana na stopklatce i musi zostać opisany ów nieruchomy „kadr”. Przykłady opisów! Opis nr 1: Dilajla nago podeszła do okna. Oparła się dłońmi i przedramionami o lodowatą szybę. Jej ciało zostało oblane ciepłym pomarańczowym światłem nocnych latarni, ale nieomal przyklejona do zimnej szklanej tafli, przypominała bardziej martwy grecki posąg niż żywą kochaną kobietę. Opis nr 2: Doktor Łoskot biegł coraz szybciej. Czuł, że nie może biec w nieskończoność. Przeraził się, że zgubi nogi. Przed oczami stanął mu stary znaczek pocztowy z klasera ojca: wizerunek staroświeckiej lokomotywy buchającej czarnym dymem – niewyraźne wspomnienie z dzieciństwa. Złowrogi zaszczek buldoga nieznośnie rósł w uszach doktora… Kiedy na łydce Łoskota zamknęło się twarde imadło psiej paszczy, znaczek z jego głowy – prysł. Komentarz: To, czy nasz bohater literacki znajduje się w fizycznym, autentycznym ruchu (np. biegnący doktor Łoskot), czy w bezruchu (np. Dilajla stojąca w oknie) – nie ma żadnego znaczenia dla definicji opisu. To znaczy, że pewna statyczność, bezwładność opisu, o której wspomniałam, ma za zadanie odnosić się wyłącznie do jego warstwy formalnej – a nie do treści. Dla definicji opisu nie ma znaczenia, czy pisarz opowiada językiem pisanym o scenie dynamicznej, czy o scenie refleksyjnej albo romantycznej. Esencją opisu jest to, aby uchwycić coś (zjawisko, osobę bądź rzecz) takie, jakim w danym momencie fabuły ono jest, i żeby wkleić to coś do konkretnego punktu literackiej przestrzeni. Czyli to, co jest tematem danego opisu, musi być nierozmazane, niechybotliwe, nieprzeskokliwe – tylko zamrożone w swej określoności. Rzecz jasna przytoczone powyżej dwa opisy są maksymalnie uprymitywnione, ale jeżeli zatopicie się umysłem w wydane powieści, to bez trudu rozpoznacie w nich złożone i majestatyczne opisy – będą nimi te momenty powieści, w których ta łyżeczka położona na tym stole dokładnie tutaj, a nie na drugim krańcu stołu, ma kluczowe znaczenie (Karl Ove Knausgård). Te momenty, w których nora Hobbita ma okrągłe, a nie trójkątne drzwi, i kominek umiejscowiony tu, a nie tam (Tolkien). Te, w których Kiara gotuje taką, a nie inną kolację dla wymyślonego, a nie byle jakiego Marynarza (Justyna Karolak). I tym właśnie jest opis: to ten fragment tekstu literackiego, który stara się przekazać czytelnikowi esencję danego zjawiska, osoby albo przedmiotu – esencję, która krystalizuje się w precyzyjnym punkcie fabuły, a nie wczoraj, ani nie za trzy rozdziały wprzód. Ten artykuł to jednak nie historia literackiego opisu… No więc czym, do jasnej pogody, naprawdę jest opowiadanie?… Po pierwsze uważam, że wielkim nieporozumieniem jest teza, iż opowiadanie jako gatunek literacki charakteryzuje się „luźną konstrukcją i brakiem obowiązujących w niej rygorów”. Owszem, opowiadanie bardzo udanie uwalnia wyobraźnię i zezwala pisarzowi na lekkie, gładkie poszukiwanie literackich walorów. Ale to wcale nie jest tożsame z tym, że opowiadanie może być napisane całkiem dowolnie – że wystarczy napisać cokolwiek. I żeby to cokolwiek było tylko odpowiednio krótkie i zwarte, i to już będzie opowiadanie… Nie, nie będzie to opowiadanie – to będzie raczej jakaś formuła refleksji, przemyślenia ujętego na piśmie. I takie podejście do opowiadania jako gatunku literackiego jest krzywdzące dla tego gatunku – a podejście to definiuje bardziej pewien rodzaj szkicu, szybkiego i skrótowego zapisania literackiego pomysłu, niż opowiadanie. Tymczasem opowiadanie nie jest szkicem, nie jest wprawieniem się czy przygotowaniem do powieści – no chyba że w miarę już świadomy pisarz z premedytacją tworzy ów niby-opowiadaniowy rodzaj szkicu literackiego. Czasem też bardzo dobre, gotowe opowiadanie staje się punktem wyjścia dla pisarza do wymyślania nowej powieści. Lub odwrotnie: po napisaniu powieści w pisarzu coś jeszcze z tej historii zostaje – pełne, silne, gęste, ale niewypowiedziane, i nie ma już na to miejsca (intelektualnego) w powieści. Wtedy bywa i tak, że pisarz pisze opowiadanie będące takim właśnie „epilogiem epilogu” powieści, bądź pisze nowelę lub minipowieść stanowiącą takie przedłużenie powieści (zależy, ile tego czegoś niewypowiedzianego po napisaniu powieści w pisarzu się zachowało). Ale to są wyjątkowe sytuacje i temat na zupełnie osobne rozważania… No więc – powtórzę pytanie – czym, do stu ciężkich diabłów, jest opowiadanie?! Najpierw odpowiem w punktach, następnie je rozwinę: Kompletna, czyli opowiedziana od początku do końca historia. Głębia opowiedzianej historii. Precyzyjna miniatura literacka. Jeden wielki oddech. Melodia i rytm. Puenta. Uwaga, rozwijam! Nieporozumieniem jest zakładać, że to, co stanowi treść opowiadania, ma prawo być skrawkiem potężnej historii – czy skrawkiem skrawka potężnej historii. To nieprawda, że opowiadanie musi oscylować wokół jednego wątku (może, ale takiego obowiązku nie ma). Ani że opowiadanie miałoby być formą zaledwie wyrywku z szerszego kontekstu. Opowiadanie jak najbardziej powinno budować sobą określony kontekst – a brak jakiegokolwiek kontekstu to najczęstszy błąd popełniany w opowiadaniach przez młodych pisarzy. Wydaje im się, że mogą opisać jakiś jeden wybrany szczegół – no a skoro tekst liczy tylko kilka stron, to to jest opowiadanie. Nie, to nie jest opowiadanie – to jedynie notatka lub w najlepszym razie szkic. Opowiadanie – tak samo jak powieść – jest historią, którą pisarz opowiada od początku do końca. To, że tok zdarzeń tekstu literackiego zamyka się na przykład w godzinie zegarowej – to nie znaczy, że to jest materiał wystarczający na opowiadanie. Owszem, ta godzina, czy choćby kwadrans, a może tylko chwila – może być treścią opowiadania, ale pod warunkiem, że ta godzina służy do czegoś, czyli że obudowuje ją pewien skonkretyzowany przez pisarza kontekst. Opowiadanie może zostać napisane na podstawie dziesięciu stron pamiętnika, opowiadanie może być suchym sprawozdaniem z wybranego przez pisarza wydarzenia z życia, może być skonstruowane na fundamencie pojedynczej myśli (refleksji, motta czy cytatu), lecz równie dobrze opowiadanie może opisywać sto lat życia rodu Iksińskich herbu Kotlet. Sto lat! Interwał czasowy treści opowiadania nie ma znaczenia – istotny jest kontekst, który umożliwia pełne zobrazowanie jakiegoś tematu, problemu. I to jest dopiero zalążek opowiadania: świadomie wystudiowany kontekst, w którym osadzimy kompletną historię, którą chcemy opowiadaniem – od początku do końca czytelnikowi opowiedzieć. Historię, którą przekazujemy w naszym opowiadaniu, musimy wyposażyć w pewną głębię. Wydaje się to wielce oczywiste, ale w praktyce oczywistym bywa z rzadka – niestety często rodzą się płytkie banialuki, których autorzy szumnie określają je „opowiadaniami”. Opowiadanie musi być głębokie – ale… co to de facto znaczy? Ano znaczy to, że można napisać opowiadanie na przykład o tym, co myśli i czuje człowiek, który przez kilka godzin wpatruje się w gniazdo os, które przypadkiem znalazł w lesie. Można napisać opowiadanie o tym, co myśli człowiek, który wgapia się w dno starej wyschniętej studni. Można – pod warunkiem! Że zastosujesz w pisaniu jakąś zgrabną przewrotkę intelektualną – że wynajdziesz w tym obranym temacie coś takiego, co pozwoli Ci przewlec ten temat z prawej na lewą stronę i w rezultacie wystrychniesz czytelnika na dudka. Bo jeśli opiszesz po prostu to, że w gnieździe uwijało się dwieście os, a niebo nad Tobą było niebieskie, kiedy tak popatrywałeś sobie na osy, a w międzyczasie uciął Cię komar, było duszno i byłeś ubrany w rybaczki, choć ogólnie miałeś pozytywny nastrój i marzyłeś o cieście malinowym do popołudniowej kawy – to nie będzie opowiadanie, tylko minisprawozdanie z życia albo kartka do Twojego prywatnego dziennika. To gniazdo os, i Ty przy tym gnieździe – ta scena rodzajowa może zaowocować genialnym opowiadaniem, ale w tym celu musisz jak gdyby wniknąć swoim umysłem w obiekt swoich obserwacji, czyli w to gniazdo, i musisz tak wnikać i wnikać, dopóki nie odkryjesz tam drugiego lub piątego dna. Bo jeżeli nie odkryjesz tej głębi niezbędnej do opowiedzenia czytelnikowi pełnej, bogatej historii – wówczas nie uda Ci się zbudować żadnego kontekstu (patrz: punkt 1) swojego opowiadania, no i w rezultacie nie napiszesz opowiadania, tylko co najwyżej banalną miniaturę z życia żywcem wziętą. Prawdziwe opowiadanie, owszem, w pewnym sensie można porównać do miniatury literackiej. Ale czym dokładnie jest miniatura literacka – jak rozumieć to pojęcie? Żeby wytłumaczyć, odwołam się do miniatury plastycznej: namalowałam obraz olejny na formacie 8 cm na 5 cm – powiedzmy, że na tym obrazie widnieje szczegółowo przedstawiony pejzaż: jezioro, letnia noc, drzewa na drugim planie, odbicie księżyca w wodzie. Żeby namalować tak bogaty pejzaż na tak małym formacie, potrzebowałam użyć specyficznie subtelnych narzędzi: wykałaczek, patyczków do mycia uszu, szpilek, drobnych i bardzo drobnych pędzelków. Dlatego że miniatura – nie jest szkicem (szkic można namalować niedokładnie, szerokim pędzlem, bo jego zadaniem jest tylko zapamiętać pewien proces myślowy malarza, a nie stanowić sobą gotowy, samodzielny malunek – przyp. Miniatura musi zachowywać wszystkie walory estetyczne normalnego, dużego formatu – tyle że jest mała. I tak samo miniatura literacka: mały format (szczupła objętość) wymusza na autorze skorzystanie ze specyficznie precyzyjnych narzędzi (trzeba używać bardzo dokładnych słów; trzeba wplatać bardzo unikalne, celne metafory – bo w miniaturze nie ma miejsca na szeroki gest, na rozmach, na rozwlekłość), ale malunek, czyli opowiadanie, które powstaje jako dzieło miniaturowe – jest pełną, kompletną ilustracją świata przedstawionego. I dlatego też esencją techniczną, warsztatową opowiadania jest to, żeby napisać je innym językiem niż zrobilibyśmy to w powieści – ale obraz tematu, który z tego tekstu płynie, musi być tak samo sprawnie oddany słowami. Pejzaż jest tym samym pejzażem na wielkim płótnie i na małym kartonie – jedynie różnymi pędzlami i różnymi słowami się go maluje, w zależności od tego, na jakim formacie się maluje. Czyli sens miniatury nie polega na tym, że coś okrajamy, tylko na tym, że coś kondensujemy, a żeby coś skondensować, szukamy do tego celu innych, sprytniejszych narzędzi. Jeśli zawierasz w sobie naturalne tendencje do rozmachu (a każdy pisarz czuje, wie, jakie tendencje w nim drzemią – a jak nie wie, to niech się najpierw siebie o to zapyta, niech się od siebie dowie, a nie bez namysłu zabiera do pisania), to z dużym prawdopodobieństwem w opowiadaniu będziesz się dusił jako pisarz – wtedy nie widzę żadnych powodów do tego, abyś potrzebował uczyć się pisania powieści poprzez ćwiczenie się na opowiadaniu! Bierz się od razu za powieść, jej się ucz. I przeciwnie! Jeśli wykazujesz skłonność do kondensowania, do skracania, do precyzji słowa – wtedy całkiem prawdopodobne, że w opowiadaniu będziesz potrafił wziąć głęboki oddech, że w tej formie będziesz potrafił opowiedzieć czytelnikowi pełną, intrygującą historię. Mylne jest sądzenie, że opowiadanie jako gatunek literacki – to są takie cwane, poręczne kleszcze do chwytania czegoś. Że wystarczy coś szybko chwycić w palce i – łup! Wkładasz to jedno zakleszczone małe coś do zdań, trochę wijesz się wokół tych zdań – i wkoło tego czegoś, po drodze prędko opisujesz parę przemyśleń plus uczuć, i to jest opowiadanie… Tymczasem opowiadanie nie służy do zakleszczania – w opowiadaniu istnieje mnóstwo miejsca na oddech dla czytelnika. Opowiadanie otwiera głowę czytelnika i umożliwia mu bardzo luźne, wysokie szybowanie myślą w stronę własnych skojarzeń. To, że pisarz zasadniczo jest zobligowany do precyzji słowa, nie zakłada przecież łopatologii. Zatem choć wizja i kreacja literacka pisarza – zawsze – powinna być możliwie precyzyjna, jednocześnie pisarz powinien nadać opowiadaniu taki ton wypowiedzi, aby móc wygospodarować w tym tonie miejsce właśnie na oddech dla czytelnika. Do stwarzania takiego oddechu dla czytelnika – wymarzony jest opis. I osobiście uważam, że opis jest niesłychanie istotnym elementem tego gatunku, jaki stanowi sobą opowiadanie. Wszystkie dotychczasowe elementy, czyli kontekst, pełna i głęboka historia oraz precyzja wypowiedzi przy jednoczesnym pozostawieniu czytelnikowi przestrzeni na jego oddech – zdadzą się na nic, jeżeli nie wyposażymy naszego opowiadania w melodię i rytm. Oczywiście to żadne odkrycie, poza tym każdy tekst literacki, nie tylko opowiadanie, powinien świetnie płynąć, snując w umyśle czytelnika adekwatną do treści jak gdyby linię melodyczną, a dobrze wymierzone pod względem objętości i charakteru słów zdania – nadają wszak rytm każdej opowieści, który umożliwia skupienie się na przesłaniu opowiadanej historii. Sęk w tym, że jeśli spojrzymy na opowiadanie jak na miniaturę literacką, wtedy zdamy sobie sprawę, że w miniaturze bardziej widać błędy (na małym formacie obrazu malarskiego też bardziej widać błędy). W powieści więcej czytelnikowi umknie – jeżeli nie będzie ona miała swojej melodyki, pisarz i tak może jeszcze zwyciężyć, to znaczy być może uda mu się innymi elementami podbić serce czytelnika. Bardziej obszerne formy są bezpieczniejsze – nieco łatwiej się w nich obronić. Powieść roztacza zresztą przed pisarzem inne, własne wyzwania (wynikające z wielości, z ogromu wątków), natomiast jeśli opowiadanie nie zabrzmi, „nie zagra”, czytelnik błyskawicznie to spostrzeże i istnieje ryzyko, że już nie zatrzymamy go w środku naszej historii. Dlatego, patrząc od tej strony, opowiadanie nie tylko nie jest wprawką do powieści – jest wręcz od powieści trudniejsze. Ostatni istotny element opowiadania to puenta. Uważam za bardzo mylny pogląd to, że opowiadanie można nagle… przestać pisać. Urwać potok myśli, tak jakby pisarzowi gwałtownie wyczerpały się baterie, i koniec. Owszem, granie niedopowiedzeniem to zgrabny środek kompozycyjny, możemy z niego korzystać i w opowiadaniu, i w powieści, i w innych literackich formach, ale niedopowiedzenie nie zakłada raptownego ucięcia utworu. Opowiadanie nie jest bowiem zwykłą scenką, jakimś ogólnym opowiedzeniem o czymś – jest pełną, kompletną historią. No więc ta historia powinna się czymś zwieńczyć, powinna dokądś czytelnika zaprowadzić – i tym czymś jest właśnie puenta. Może nią być jakiś wniosek płynący z historii, być może dramatyczna czy przewrotna decyzja bohatera, być może klamra – czyli coś, co otwierało historię, pojawia się także na samym jej końcu, aby całość dopełnić, zamknąć albo uwypuklić. Może nią być zwrot myśli bohatera lub narratora w niespodziewaną, świeżą stronę. Niewątpliwie coś powinno w opowiadaniu wybrzmieć na jego końcu, bo czytelnik potrzebuje, aby opowiadanie coś w nim uruchomiło, coś w nim osadziło – ponieważ tak mała pod względem objętości historia przesącza się przez nas (bo czas czytania opowiadania jest za krótki na to, aby czytelnik mógł „zrosnąć” się z historią), i dlatego też pisarz potrzebuje wyposażyć swoje opowiadanie w coś takiego, co zakotwiczy się w czytelniku, co nie wytrąci się z niego natychmiast po skończeniu lektury, tylko pozostawi mu pewien posmak, wrażenie tego, co przeczytał. W opowiadaniu tym czymś będzie puenta – bez puenty cała pisarska praca w percepcji czytelnika pryśnie jak bańka mydlana. To też element narastania czegoś, który w opowiadaniu jest ważny, skłania nas do potrzeby wymyślenia i napisania puenty – bo narastanie musi do czegoś doprowadzić… Podsumowanie? Wszystkim, którzy chcieliby zgłębić, czym może być opowiadanie – polecam lekturę dobrych opowiadań. Zawsze byłam zdania, że jako pisarze możemy się nauczyć najwięcej od wielkich i od bardzo dobrych pisarzy – i jak dotychczas się na tym zdaniu nie zawiodłam. A skoro dziś rozmawiamy o opowiadaniu, to polecam Wam gorąco zbiór opowiadań Teda Chianga – zatytułowany Historia twojego życia. Chiang pisze fantastykę naukową – i przez całe życie pisze wyłącznie opowiadania, a zatem nic dziwnego, że osiągnął w tym gatunku wyśmienitą formę. Dlatego zagrzewam Was do rychłego sięgnięcia po opowiadania właśnie Chianga – bo nie ma, jak uczyć się rzemiosła od specjalisty. To, czy lubicie książki SF – nie ma żadnego znaczenia. Nieistotne jest też to, czy lubicie, czy nie lubicie literaturę kontemplacyjną, zmuszającą do myślenia. Zachęcam Was do przeczytania choćby tego jednego zbioru opowiadań właśnie Chianga – nie z uwagi na to, o czym te opowiadania traktują, ani na to, w jakiej konwencji zostały napisane, lecz na to, jak zostały napisane technicznie, czyli jaka jest ich konstrukcja, koncept, sens, sposób budowania napięcia emocjonalnego, sposób wydobywania puenty. To, czy te opowiadania będą się Wam podobały jako teksty literackie – czy okażą się zgodne z Waszymi osobistymi gustami, nie ma żadnego znaczenia (w kontekście nabywania wiedzy o opowiadaniu jako gatunku). No i żeby nie było, że się arogancko wymądrzam, a sama opowiadań nie pisuję – zapraszam do zwiedzania zakładki Opowiadania. To nie jest tak, że jestem z tej zakładki niebywale dumna, zapraszam do niej, chcąc podkreślić swoją uczciwość – podzielić się z Czytelnikiem swoimi poszukiwaniami literackimi i błędami.Kliknij tutaj, 👆 aby dostać odpowiedź na pytanie ️ mieć serce choćby na chwilę - co to zonacza? szybko!!!! tomekantolak tomekantolak 10.05.2021 . 161 163 288 91 326 215 137 119